Na Wisłę i Legię w tym sezonie patrzy się przez europejskie okulary. W ekstraklasie obie drużyny grają w kratkę, częściej zawodzą, niż zachwycają, w europejskich pucharach startowały z zupełnie innego pułapu.
Wisła wygrała pięć meczów o Ligę Mistrzów i rozbudziła apetyty kibiców, by w szóstym pokazać, jaka przepaść dzieli piłkę cypryjską od polskiej. W Legię nikt nie wierzył aż do sensacyjnego wyeliminowania Spartaka Moskwa i awansu do fazy grupowej Ligi Europejskiej. Dla Legii te rozgrywki to nobilitacja – w czwartek wygrała 3:2 dreszczowiec z Hapoelem Tel Awiw i jest w świetnych nastrojach. Piłkarze Wisły grają, jakby ktoś ich do tego zmuszał – porażka 1:4 z Twente była drugą z rzędu, szanse na wyjście z grupy są coraz mniejsze, a humory coraz gorsze.
Robert Maaskant w kilka tygodni z księcia – jak nazywano go w Holandii – zamienia się w żebraka. Maciej Skorża, uratowany cudem pod koniec poprzedniego sezonu i zmuszony do poważnego potraktowania polskiej futbolowej młodzieży, idzie w drugą stronę.
Dla Maaskanta od meczu z Twente być może ważniejsze jest spotkanie z Legią. Porażki w gościnnych występach w Wiśle uchodzą płazem, na własnym podwórku są nie do zaakceptowania dla właściciela klubu Bogusława Cupiała.