Kto nie chciałby być kojarzony z prawdziwymi gwiazdami futbolu? Co tydzień docierać do setek milionów domów na całym świecie? Trudno wyobrazić sobie lepszą reklamę. Ale stać na nią tylko najbogatszych.
Bank Barclays sponsorem tytularnym Premiership jest od 2001 roku. Od sezonu 2013/2014 za miejsce w nazwie rozgrywek przez kolejne trzy lata zapłaci 120 mln funtów, czyli 50 proc. więcej niż obecnie.
O takich kwotach polskie kluby mogą tylko pomarzyć. Według nieoficjalnych informacji sponsorujący ekstraklasę T-Mobile za obecność w nazwie rozgrywek płaci 20 mln zł za sezon. A mające prawa do transmisji telewizje Canal+, Polsat i Eurosport – 100 mln zł.
Platforma BSkyB, która z Premiership jest związana nieprzerwanie od 20 lat, czyli od momentu jej utworzenia, w czerwcu pobiła wszystkie rekordy. Za trzyletni pakiet zaoferowała razem z British Telecom ponad 3 mld funtów, 70 proc. więcej niż płaci teraz wspólnie z amerykańską ESPN (przejęła prawa od upadłej Setanty).
Nowa umowa zacznie obowiązywać od przyszłego sezonu. Najlepszym klubom gwarantuje wzrost przychodów o średnio 30 mln. Mistrz Anglii zarobi około 72 mln. Ale to i tak dużo mniej, niż z telewizyjnego tortu dostają w Hiszpanii Real Madryt i Barcelona, negocjujące umowy indywidualnie. Giganci biorą połowę z 600 mln euro, pozostałym zostawiają okruchy. Co jakiś czas wybucha w lidze groźba strajku, ale bogacze odpierają argumenty: to my zapewniamy spektakl i pieniądze. Bez nas nie dostalibyście nawet tego. I gra toczy się dalej.