Borussia rosła w siłę, jej kibice też mieli poczucie, że kolejny atak musi zakończyć się bramką. Ale wiele osób znających dobrze obydwie drużyny zastanawiało się, co będzie, jeśli gol dla Borussii nie padnie.
Odpowiedzi otrzymaliśmy jeszcze przed przerwą. Po prostu zawodnicy Bayernu przetrzymali wszystkie ataki, a kiedy Dortmund zwolnił tempo, sami ruszyli do ataku i teraz oni byli dwukrotnie bliżsi zdobycia bramki. Bo jeśli nie wykorzystuje się dobrych okazji w starciu z Bayernem, to można być pewnym, że Bawarczycy obrócą te sytuacje na swoją korzyść.
Najlepszym zawodnikiem na początku meczu był Neuer, potem tę rolę przejął bramkarz Borussii. Obrona strzału głową Mario Mandžukicia należała do obowiązków bramkarza. Roman Weidenfeller odbił piłkę, która uderzyła w poprzeczkę i wyleciała na rzut rożny. W drugiej sytuacji, pięć minut później, bramkarz Borussii dokonał jednak wielkiej sztuki. Upływała 30. minuta gry, Bayern już się otrząsnął z przewagi przeciwnika i zaczął powoli dochodzić do siebie. Zapowiedzią zmiany sytuacji stawały się akcje Ribery'ego (to od niego otrzymał piłkę Mandžukić), a zwłaszcza Arjena Robbena.
Holender, poruszający się po skrzydle jak Robert Gadocha, w podobnym stylu do Polaka (którego nie miał prawa widzieć) zmienił kierunek biegu i przerzucił sobie piłkę na strzał. Tym razem jednak, po wygraniu ze Schmelzerem, Robben strzelił szybciej, jak gdyby dopiero w połowie swojej charakterystycznej akcji. Mimo to Weidenfeller popisał się wspaniałym refleksem i odbił piłkę na róg.
Gdzieś z odległości kilkudziesięciu metrów akcję tę obserwował Robert Lewandowski. Musiał widzieć, że Robben ma po lewej stronie niepilnowanego Thomasa Muellera, który był w znacznie lepszej sytuacji. I pewnie już Lewandowski wie (na podstawie nie tylko tej sytuacji), że jeśli zostanie kolegą klubowym Robbena, to na podanie od niego nie ma co liczyć. Jak każdy w Bayernie. On z piłką przy nodze widzi tylko siebie i bramkę. Ale kiedy już Robben ma dzień, może sam wygrać mecz. W sobotę na Wembley taki dzień miał, chociaż wspinał się na szczyt bardzo długo.
Kiedy w pierwszych minutach po przerwie wydawało się, że trenerzy obydwu drużyn mówili do ścian szatni, bo nic się na boisku nie zmieniło, stało się wreszcie coś, na co kibice Bayernu czekali i co w wykonaniu tej drużyny wcześniej czy później jest nieuniknione. Przekonała się o tym dwukrotnie Barcelona i wszyscy inni przeciwnicy, którzy mieli pecha stanąć na drodze Bawarczyków do Londynu. Borussia trzymała się bardzo długo i bardzo godnie. Na ile było ją stać i dopóki miała siły.