To musiało się tak skończyć. David Moyes nigdy nie pokonał Jose Mourinho, a Chelsea pod ręką Portugalczyka w Premiership przed własną publicznością jeszcze nie przegrała.
W niedzielę Mourinho chciał wyrównać rachunki krzywd. Przecież to on miał dziś grzać fotele na Old Trafford. Podobno kiedy dowiedział się, że Alex Ferguson wybrał na swojego następcę Moyesa, uronił niejedną łzę. Poczuł się zdradzony, choć nie dał tego po sobie poznać. Cały czas powtarzał, że marzył tylko o powrocie do Chelsea i pragnie w Londynie zakończyć karierę. Przed spotkaniem z United mówił, że przeciwnika nie lekceważy, bo to wciąż mistrz Anglii. Przekonywał też, że trofea nie są najważniejsze, bo buduje zespół na lata. Ale odbierając tytuł Czerwonym Diabłom, mógłby udowodnić, że na Old Trafford popełniono błąd, zatrudniając Moyesa.
Po wczorajszym zwycięstwie Chelsea jest nadal trzecia w tabeli, dwa punkty za Arsenalem (2:0 z Fulham, cały mecz Wojciecha Szczęsnego) i punkt za Manchesterem City (4:2 z Cardiff City). United okupują siódme miejsce, do Arsenalu tracą już punktów 14 i o mistrzostwie już chyba nawet nie myślą.
We Włoszech trwa triumfalny pochód Juventusu. Zespół z Turynu wygrał 12. mecz z rzędu – 4:2 z Sampdorią (69 minut Pawła Wszołka) – i utrzymał ośmiopunktową przewagę nad Romą (3:0 z Livorno).
W Hiszpanii Real Madryt dogania prowadzącą dwójkę. Do Barcelony (1:1 z Levante) i Atletico (1:1 z Sevillą) traci już tylko punkt. Królewscy nie dali szans Betisowi, zwyciężyli w Sewilli 5:0, a bramkami podzielili się Cristiano Ronaldo, Gareth Bale, Karim Benzema, Angel Di Maria i Alvaro Morata. Damiena Perquisa na boisku nie było. Obrońcy reprezentacji Polski nie opuszcza pech. Rano w dniu meczu dostał ataku kolki nerkowej i trafił do szpitala. Kilka dni wcześniej wrócił do gry po podwójnym złamaniu szczęki.