Podczas ubiegłotygodniowego meczu z Burnley Petr Cech miał prawo czuć się dziwnie. Od kiedy w 2004 r. przeniósł się do Anglii z Lique 1, perspektywa siedzenia na ławce rezerwowych była dla niego tak abstrakcyjna, jak możliwość spadku Chelsea do Championship. Kiedy był zdrowy, grał zawsze. W bluzie z nr 1 wybiegał na boisko tylko w lidze 326 razy. Przez dziesięć lat na Stamford Bridge z powodu kontuzji opuścił raptem 58 spotkań. Mało tego, do bramki całkiem szybko jak na rokowania lekarzy wrócił nawet wtedy, kiedy w meczu z Reading podstawę czaszki złamał mu Stephen Hunt, przez co czeski bramkarz do swoich ostatnich piłkarskich dni będzie zmuszony grać w kasku ochronnym.
Przez lata jego głównym przeciwnikiem - bardziej niż inni bramkarze - była potrzeba notorycznego utrzymania koncentracji na boisku, bo rywalizacja na treningach z Carlo Cudicinim czy Hilario nie była dla niego wyzwaniem. Nie ten rozmiar kapelusza. W końcu numer wywinął Cechowi Jose Mourinho, ściągając z Atletico Madryt Thibauta Courtois. Belg, chociaż młody, już dawno przestał być bramkarskim gołowąsem. Świetną markę wypracował sobie w lidze hiszpańskiej i podczas brazylijskiego mundialu. Nazywany przekornie dryblasem bramkarz, posadził w końcu na ławce i słynnego Czecha, chociaż o zadomowieniu się w bramce The Blues na stałe mówić jeszcze na pewno nie można. Nie brakuje jednak i osób, które już wieszczą koniec pewnej dekady w Premiership. Dekady mierzonej angielską, 10-letnią karierą Petra Cecha.
– Cóż za piękny dylemat – ironizował jeden z czytelników pod artykułem w internetowym wydaniu gazety „Daily Mail". Inni z kolei stawiali już krzyżyk na swoim dawnym idolu. - Dziękuję Petr za lojalność w ciągu ostatnich 10 lat, byłeś fantastycznym bramkarzem. Byłeś częścią wspaniałej historii klubu. Jednak przychodzi czas, kiedy musimy patrzeć do przodu. Musimy przyjąć Courtois i patrzeć w przyszłość. On może być naszym bramkarzem przez najbliższe 10-15 lat – pisał kolejny fan Chelsea.
Do bliźniaczej sytuacji doszło w Realu Madryt, gdzie Iker Casillas ledwo co z ulgą pożegnał się z Diego Lopezem (odszedł do Milanu), a już dostał rywala z najwyższej półki – bohatera mundialu Keylora Navasa. Dziś ich szansę gry można ocenić pół na pół: Casillas miał trudne miesiące, ale wciąż jest fachowcem najwyższe miary, Navas nie ma jeszcze wielkich sukcesów, ale jest z kolei w życiowej formie.
Carlo Ancelotti może czuć się rozdarty. W spotkaniu towarzyskim z Fiorentiną na Stadionie Narodowym między słupkami stanął reprezentant Kostaryki, ale już w pierwszym, wtorkowym meczu o Superpuchar Hiszpanii z Atletico Madryt grał Hiszpan. Rywalizacja będzie więc pasjonująca.