Cech i Casillas - bramkarze w stresie

- Lubię czuć zaufanie i wsparcie trenera – mawiają często bramkarze. Tylko jak tu czuć wsparcie od szefa, który ściągając do klubu Keylora Navasa i Thibauta Courtois, szykuje na ciebie niemal zamach?

Publikacja: 25.08.2014 08:00

Keylor Navas (z lewej) i Iker Casillas - który z nich wygra rywalizację o miejsce w bramce Realu?

Keylor Navas (z lewej) i Iker Casillas - który z nich wygra rywalizację o miejsce w bramce Realu?

Foto: AFP

Red

Podczas ubiegłotygodniowego meczu z Burnley Petr Cech miał prawo czuć się dziwnie. Od kiedy w 2004 r. przeniósł się do Anglii z Lique 1, perspektywa siedzenia na ławce rezerwowych była dla niego tak abstrakcyjna, jak możliwość spadku Chelsea do Championship. Kiedy był zdrowy, grał zawsze. W bluzie z nr 1 wybiegał na boisko tylko w lidze 326 razy. Przez dziesięć lat na Stamford Bridge z powodu kontuzji opuścił raptem 58 spotkań. Mało tego, do bramki całkiem szybko jak na rokowania lekarzy wrócił nawet wtedy, kiedy w meczu z Reading podstawę czaszki złamał mu Stephen Hunt, przez co czeski bramkarz do swoich ostatnich piłkarskich dni będzie zmuszony grać w kasku ochronnym.

Przez lata jego głównym przeciwnikiem - bardziej niż inni bramkarze - była potrzeba notorycznego utrzymania koncentracji na boisku, bo rywalizacja na treningach z Carlo Cudicinim czy Hilario nie była dla niego wyzwaniem. Nie ten rozmiar kapelusza. W końcu numer wywinął Cechowi Jose Mourinho, ściągając z Atletico Madryt Thibauta Courtois. Belg, chociaż młody, już dawno przestał być bramkarskim gołowąsem. Świetną markę wypracował sobie w lidze hiszpańskiej i podczas brazylijskiego mundialu. Nazywany przekornie dryblasem bramkarz, posadził w końcu na ławce i słynnego Czecha, chociaż o zadomowieniu się w bramce The Blues na stałe mówić jeszcze na pewno nie można. Nie brakuje jednak i osób, które już wieszczą koniec pewnej dekady w Premiership. Dekady mierzonej angielską, 10-letnią karierą Petra Cecha.

– Cóż za piękny dylemat – ironizował jeden z czytelników pod artykułem w internetowym wydaniu gazety „Daily Mail". Inni z kolei stawiali już krzyżyk na swoim dawnym idolu. - Dziękuję Petr za lojalność w ciągu ostatnich 10 lat, byłeś fantastycznym bramkarzem. Byłeś częścią wspaniałej historii klubu. Jednak przychodzi czas, kiedy musimy patrzeć do przodu. Musimy przyjąć Courtois i patrzeć w przyszłość. On może być naszym bramkarzem przez najbliższe 10-15 lat – pisał kolejny fan Chelsea.

Do bliźniaczej sytuacji doszło w Realu Madryt, gdzie Iker Casillas ledwo co z ulgą pożegnał się z Diego Lopezem (odszedł do Milanu), a już dostał rywala z najwyższej półki – bohatera mundialu Keylora Navasa. Dziś ich szansę gry można ocenić pół na pół: Casillas miał trudne miesiące, ale wciąż jest fachowcem najwyższe miary, Navas nie ma jeszcze wielkich sukcesów, ale jest z kolei w życiowej formie.

Carlo Ancelotti może czuć się rozdarty. W spotkaniu towarzyskim z Fiorentiną na Stadionie Narodowym między słupkami stanął reprezentant Kostaryki, ale już w pierwszym, wtorkowym meczu o Superpuchar Hiszpanii z Atletico Madryt grał Hiszpan. Rywalizacja będzie więc pasjonująca.

- W obu przypadkach sytuacja jest nad wyraz ciekawa – mówi „Rzeczpospolitej" Józef Młynarczyk, medalista mistrzostw świata i zwycięzca Pucharu Mistrzów z FC Porto. -  Kto wie, czy Petr Cech nie poprosi klubu o zgodę na odejście, bo to dużej klasy fachowiec i jeszcze w niejednej lidze znakomicie by sobie poradził bez większego stresu. Na razie Mourinho postawił na młodego, ale będzie on teraz obserwowany, czy sprosta wymaganiom Chelsea. Każdy będzie wymagał od niego równej gry na wysokim poziomie. Czy go już na to stać, to się jeszcze okaże. Jeśli spełni oczekiwania, klub zwolni pewnie Cecha z przykrego obowiązku siedzenia na ławce. A Real? Wcale nie czuję, żeby Casillas był na straconej pozycji. Miał wprawdzie ostatnio ciężkie chwile, ale to chłopak, który może się z tego podnieść. Z drugiej jednak strony Real zainwestował w nowego bramkarza, bo najwyraźniej nie jest pewny, czy Casillas wróci do równowagi. Jeśli których z nich wygra rywalizację i stanie w bramce, to niestety, drugi będzie musiał coś ze sobą zrobić.

Podobną sytuację sprowokował w Monachium Pep Guardiola, który w roli zmiennika Manuela Neuera sprowadził grającego do niedawna w Liverpoolu i Napoli Jose Reinę. Decyzji bramkarza można się dziwić, bo znajduje się w znakomitym dla tej pozycji wieku i nie miałby większego problemu ze znalezieniem dobrego klubu. W Bayernie jest jednak skazany na ławkę, bo tam nikt nie porwie się na kwestionowanie przydatności drużynie Neuera, najlepszego niemieckiego bramkarza, gwiazdy ostatniego mundialu. Jego margines błędu jest bardzo szeroki. Reina wskoczy do bramki chyba tylko wtedy, kiedy konkurent połamie sobie ręce. Obie.

To zresztą niejedyny przypadek, kiedy na niemieckiej ziemi o miejsce w bramce walczy dwóch wybitnych zawodników. Do najbardziej pasjonującej rywalizacji – umiejętnie podsycanej przez media nad Renem – doszło przed mistrzostwami świata w 2006 r. Wtedy sprawą wykraczającą niemal poza sport było to, kto będzie numerem jeden: Oliver Kahn czy Jens Lehmann. Pikanterii całej historii dodawał fakt, że panowie zwyczajnie się nie lubili, nie szczędzili sobie uszczypliwości. Trener Niemców Jurgen Klinsmann ryzykował bardzo wiele, bo tuż przed mistrzostwami w ojczyźnie miał w drużynie zgrzyt, który mógł rozsadzić zespół od środka. Tak się jednak nie stało, chociaż sztab szkoleniowy zaufał ostatecznie zawodnikowi Arsenalu. Historia zakończyła się jednak pięknym obrazkiem. Kiedy w meczu z Argentyną Lehmann szykował się do serii rzutów karnych, motywował go nie Klinsmann z Loewem, ale gruboskórny i raczej nieskory na takie gesty Oliver Kahn. Ten moment uchwycić chciał wtedy każdy fotoreporter na stadionie.

- Wszystko zależy od głowy człowieka, na ile to wszystko wytrzymuje – dodaje Józef Młynarczyk. - W takiej rywalizacji można się przecież wiele nauczyć, ale nie może to być rywalizacja na zabój. Zawodnik musi sobie uporządkować w głowie, po co przyszedł do klubu, co chce osiągnąć, jaki jest jego cel. Nie wolno przegrzać swojej głowy, bo to jest najsmutniejsze.

Podczas ubiegłotygodniowego meczu z Burnley Petr Cech miał prawo czuć się dziwnie. Od kiedy w 2004 r. przeniósł się do Anglii z Lique 1, perspektywa siedzenia na ławce rezerwowych była dla niego tak abstrakcyjna, jak możliwość spadku Chelsea do Championship. Kiedy był zdrowy, grał zawsze. W bluzie z nr 1 wybiegał na boisko tylko w lidze 326 razy. Przez dziesięć lat na Stamford Bridge z powodu kontuzji opuścił raptem 58 spotkań. Mało tego, do bramki całkiem szybko jak na rokowania lekarzy wrócił nawet wtedy, kiedy w meczu z Reading podstawę czaszki złamał mu Stephen Hunt, przez co czeski bramkarz do swoich ostatnich piłkarskich dni będzie zmuszony grać w kasku ochronnym.

Pozostało 88% artykułu
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Paris Saint-Germain wygrywa, ale nadal stoi nad przepaścią
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Real Madryt odrabia straty. Kylian Mbappe z kontuzją
Piłka nożna
Manchester City czeka na werdykt. Ma 115 zarzutów
Piłka nożna
Paris Saint-Germain może odpaść już w fazie ligowej. To nie jest gra komputerowa
Materiał Promocyjny
Świąteczne prezenty, które doceniają pracowników – i które pracownicy docenią
Piłka nożna
Atalanta Bergamo. Piękny lider Serie A