Na Wyspach się w nim zakochali, bo jest ich. „Uwierzylibyśmy, gdyby ktoś powiedział, że widział Harry'ego za kierownicą forda capri, a potem siedzącego w knajpie przy steku i frytkach popijanych kwartą piwa" – napisał John Brewin, dziennikarz ESPN. Kane to przecież swój chłop.
Ma 21 lat. Urodził się w Londynie, tu dorastał i tu gra. Piłkarsko wychował go Tottenham, ale przez cztery ostatnie lata wysyłał na ligową prowincję: do Leyton Orient, Millwall, Norwich i Leicester. Kiedy Harry wrócił z wypożyczenia do tego ostatniego klubu, Mauricio Pochettino stwierdził, że nadaje się do gry, ale tylko w krajowych pucharach i Lidze Europejskiej. W Premier League argentyński trener wyznaczył mu miejsce w drugim szeregu.
Przełomowy okazał się początek listopada i mecz z Aston Villą. Kane rozpoczął go jak zwykle na ławce rezerwowych. Wszedł w 58. minucie, a w 90. strzelił zwycięskiego (2:1) gola z rzutu wolnego. Trybuny White Hart Lane zapragnęły, by trener nie traktował go już więcej jako zapchajdziury. Samego Pochettino też nie trzeba było długo przekonywać. Od 2 listopada Kane pojawiał się w pierwszym składzie w każdym z 15 meczów Premier League, strzelił 11 goli. Dwa ostatnie wbił w derbach Londynu Arsenalowi, co w kronikach Tottenhamu zapewniło mu nieśmiertelność.