– Tylko, błagam, niech pan nie pisze o nas jako o amatorach, którzy musieli brać zwolnienia z pracy na mecz Pucharu Polski. Jesteśmy profesjonalną drużyną – już na początku rozmowy z „Rzeczpospolitą" gorączkuje się trener Błękitnych Krzysztof Kapuściński.
Błękitni w II lidze (trzeci poziom rozgrywkowy) zajmują miejsce w środku tabeli, bez widoków na awans. Zagrają jednak w półfinale Pucharu Polski, po tym jak wyeliminowali Cracovię (dwa razy wygrali 2:0). Ich rywalem będzie Lech Poznań.
– Gdybyśmy chcieli z nimi zagrać sparing, to pewnie by się nie udało, a tak czeka nas przygoda życia – uśmiecha się drugi trener i wciąż aktywny zawodnik, 39-letni Jarosław Piskorz, który jest w Błękitnych od zawsze.
Po raz pierwszy o Błękitnych ze Stargardu Szczecińskiego zrobiło się głośno, gdy w sezonie 2002/2003 awansowali do II ligi, czyli wówczas na zaplecze ekstraklasy. Trenerem został Jerzy Engel junior, a jego asystentem był prowadzący dziś Podbeskidzie Leszek Ojrzyński. Do klubu zaczęto skupować zawodników z ligową przeszłością, a także wyróżniających się piłkarzy, których znał młody Engel. W ten sposób do Stargardu trafił ze Sparty Brodnica 20-letni wówczas Jakub Wawrzyniak (dziś 43-krotny reprezentant Polski).
– Wszyscy liczyli, że wraz z Engelem juniorem, skuszeni magią tego nazwiska, pojawią się też sponsorzy – opowiada Piskorz, który wówczas był kapitanem drużyny. – Nic takiego się nie stało, a wyższa niż wcześniej dotacja miejska szybko się skończyła. Zaczęły się kłopoty finansowe, bo sprowadzeni z całej Polski piłkarze musieli gdzieś mieszkać, i do rundy wiosennej już nie przystąpiliśmy.
Legendy o tamtych Błękitnych do dziś krążą po Polsce. Wawrzyniak wspominał, że piłkarze bili się o ostatniego pieroga i całą drużyną musieli zbierać grzyby w lesie. – Tak nie było – prostuje Piskorz. – Na te grzyby poszliśmy normalnie, w ramach integracji. Aż tak biednie nie było. A z tym pierogiem też mi się wydaje, że to przesadzona historia.
Nauczeni na błędach szefowie Błękitnych dziś inaczej budują zespół. Przede wszystkim w oparciu o wychowanków albo zawodników z okolic Szczecina. – Ci piłkarze długo grają ze sobą, znają się doskonale – opowiada trener Kapuściński. – Boli mnie, gdy nazywają nas amatorami. Złoty medalista olimpijski w łyżwiarstwie szybkim Zbigniew Bródka jest strażakiem, ale nikt go nie nazywa amatorem. Nasz Tomek Pustelnik, także strażak, który w meczu z Cracovią trzymał całą obronę, nie powinien więc być tak traktowany. Trenujemy regularnie, tylko czterech starszych zawodników ma dodatkowe prace. Młodzież w pełni poświęca się piłce.