Piłkarska reprezentacja Mikronezji nie należy do FIFA. Nie można znaleźć jej w oficjalnych rankingach, nie ma jej także w federacji Oceanii. Jednak w przeciągu czterech ostatnich dni zdążyły napisać nowy rozdział historii światowego futbolu.
Jednymi z niewielu międzynarodowych zawodów, w jakich Mikronezja bierze udział, są igrzyska Pacyfiku (Pacific Games) rozgrywane w tym roku w Papui Nowej Gwinei. Piłkarze z tego egzotycznego kraju stanęli do walki w jednej z dwóch grup razem z Tahiti, Fidżi i Vanuatu. Stawką – poza jak najlepszym miejscem w turnieju – była możliwość wygrania kwalifikacji olimpijskiej. Mikronezja podeszła do sprawy bardzo poważnie i po trzech meczach zajęła ostatnie miejsce w grupie z bilansem 114 straconych bramek.
Wyniki mówią same za siebie. 30 do 0 z Tahiti, 38 z Fidżi i dzisiejsze aż 46 do 0 z Vanuatu. Wyniki rodem nawet nie z hokeja, ale z jakiejś jednostronnej koszykówki dla amatorów. Klęska Mikronezji mogłaby sugerować, że w losowaniu trafiła na grupę śmierci, jednak rzeczywistość jest trochę inna.
Po pierwszej połowie meczu z Fidżi, gdy Mikronezja przegrywała 21 do 0, trener Stan Foster zdecydował się wymienić bramkarza na jednego z pomocników. Manewr był iście genialny, bo drugie 45 minut przyniosło już tylko 17 bramek straty. Najgorsza piłkarska drużyna świata jest chłopcem do bicia dla tych, których nazwalibyśmy piłkarskimi nowicjuszami. Nawet wyśmiewani w Europie listonosze i hydraulicy z drużyny San Marino nie tracą 46 goli w jednym meczu.
Mikronezja bezskutecznie aspiruje do FIFA. Chciałaby podnieść poziom krajowego futbolu choć odrobinę wyżej, a przy okazji powalczyć z nadwagą dotykającą mieszkańców archipelagu. Sama nazwa Mikronezji może sugerować, że mamy do czynienia z państwem niewielkim, jednak obszar oceanu składającego się na federację porównywalny jest do powierzchni Argentyny czy Kazachstanu.