Jeżeli ktoś nie wierzy w przysłowie, że nieszczęścia chodzą parami, niech spróbuje przeanalizować to, co się działo z Widzewem w ubiegłym roku. Jedno nieszczęście goniło następne. W I lidze przegrany mecz za meczem, dwa spotkania oddane walkowerem. Klub, który w przeszłości grał w półfinałach europejskich pucharów, ogrywał Manchester United, Manchester City, Liverpool i Juventus Turyn, znalazł się na dnie tabeli, na zapleczu ekstraklasy.
Jakby tego było mało, łodzianom w oczy zajrzało też widmo bankructwa. Sylwester Cacek, sponsor, który przejmując zespół w ekstraklasie, obiecywał powrót do tradycji wielkiego Widzewa, powoli wycofywał się z nietrafionej jego zdaniem inwestycji. Koniec końców, klub nie otrzymał licencji nawet na występy w II lidze, stał się bankrutem. – Dla wielu z nas, kibiców, którzy pamiętali dawne mecze w europejskich pucharach, cztery mistrzostwa Polski, ten upadek nie mieścił się w głowie. Nie zamierzaliśmy jednak rozdzierać szat, narzekać na zły los, tylko działać – opowiada Rafał Krakus ze Stowarzyszenia Reaktywacja Tradycji Sportowych Widzew Łódź.
Nieco wydumana na pierwszy rzut oka nazwa doskonale oddaje stan ducha członków stowarzyszenia, ich przywiązanie do tradycji. Pozostali wierni dawnemu Widzewowi RTS. Rozpoczęli jednak działanie w duchu nowych czasów – dynamicznie, ekonomicznie i przyszłościowo.
Robili wszystko, żeby nie dopuścić do zniknięcia ukochanego klubu z piłkarskiej mapy Polski. Jeszcze w I lidze powstał projekt wskrzeszenia klubu. Kibice lobbowali w Łódzkim Okręgowym Związku Piłki Nożnej i w PZPN, aby Widzew mimo bankructwa rozpoczął rozgrywki od IV ligi, wzorem innych upadłych w ostatnich latach drużyn z ogromnymi tradycjami – ŁKS, Polonii Warszawa, Pogoni Szczecin, a nie – na co długo się zanosiło – od B-klasy.
Zaczynali od zera. Drużyna nie miała zawodników, tym bardziej sponsorów. Ci jednak znaleźli się najszybciej. Również grupa biznesmenów nie zapomniała bowiem o latach dawnej chwały Widzewa.