Reklama
Rozwiń

Miroslav Radović: Warszawa jest moim miastem

Choć Legię mam w sercu, moim następnym klubem będzie Olimpia Lublana - mówi Miroslav Radović, były piłkarz Legii.

Aktualizacja: 07.02.2016 16:09 Publikacja: 07.02.2016 15:49

Miroslav Radović

Miroslav Radović

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak

Rzeczpospolita: Prawie rok spędził pan w chińskim klubie Hebei China Fortune, ale nie słyszeliśmy o sukcesach. To był jednak zły wybór?

Miroslav Radović: Wybór był dobry, ale miałem pecha. Wkrótce po przyjeździe do Chin doznałem nietypowej dla piłkarza kontuzji barku. Nawet tam operacja może się nie udać i mnie to właśnie spotkało. Potrzebna więc była druga operacja, po niej rehabilitacja, dochodzenie do formy, w rezultacie rozegrałem tylko pięć meczów, strzeliłem dwie bramki i miałem dwie asysty. Drużyna walczyła o awans do chińskiej ekstraklasy, czyli Superligi więc trener musiał stawiać na pewnych zawodników, a nie takich, którzy borykają się z problemami. Dlatego mówię o pechu. W tej sytuacji postanowiłem wrócić do Europy.

Udało się wywalczyć awans?

Tak, więc przynajmniej mogę powiedzieć, że miałem w tym mały udział. Pamiętam, że kiedy opuszczałem Warszawę, niektórzy się śmieli po co ja jadę do klubu drugiej ligi chińskiej. Dziś ten klub jest o klasę wyżej i właśnie zapłacił Romie 18 mln euro za napastnika Wybrzeża Kości Słoniowej Gervinho, którego w Polsce dobrze znamy z czasów gry w Arsenalu. A to nie były ostatnie pieniądze, jakie miał ten klub.

Kto jest jego właścicielem?

Czterdziestokilkuletni, bardzo sympatyczny Chińczyk, który ma firmę budowlaną. Stawia przede wszystkim apartamentowce. Klub znajduje się w mieście Qinhuangdao, niedużym jak na chińskie warunki. Mieszka w nim około 4 mln ludzi. A ponieważ leży nad Morzem Żółtym, w atrakcyjnej części kraju, latem przyjeżdża tam drugie tyle wczasowiczów. Tym bardziej, że w pobliżu kończy się mur chiński. W Hebei nie ma tradycji piłkarskich, ale Chińczycy oszaleli na punkcie futbolu i wydają na niego coraz więcej pieniędzy.

Z czego wynika ta popularność?

Nie wiem, ale chyba z globalizacji. W Chinach ogląda się transmisje meczów lig zachodnioeuropejskich, najlepsze kluby przyjeżdżają tu na cykl meczów. Chińczycy mają rozwiniętą potrzebę rywalizacji w każdej dziedzinie. Piłka niby wciąż jest tylko hobby, ale już chcieliby grać z zachodnimi klubami jak równy z równym. Ponieważ sami nie mają jeszcze wybitnych zawodników, to sprowadzają ich z zagranicy. Myślę, że za 4 - 5 lat dogonią Europę, choćby dlatego, że wykupią większość najlepszych graczy i trenerów. I przyjdzie dzień, w którym klub chiński stanie się dla kogoś takiego jak Cristiano Ronaldo, Neymar czy ich następcy równie atrakcyjny jak najlepsze kluby hiszpańskie, angielskie, włoskie czy niemieckie. Będąc w Chinach nie słyszałem o kryzysie. Pieniędzy tam nie brakuje.

Czy piłkarz z Europy łatwo aklimatyzuje się w Chinach?

Pod każdym względem. Do klimatu i kuchni nietrudno się przyzwyczaić. Bardzo ważne jest to, że ludzie są bardzo sympatyczni i życzliwi. Chcą ci bez przerwy we wszystkim pomagać. Ja nie byłem w Qinhuangdao tak rozpoznawalny jak w Warszawie, bo nie zdążyłem na to zapracować. Ale mój przyjazd stał się głośny, bo na moją atrakcyjność wpłynęło to, że przyjechałem z Europy. Drugi powód popularności nieco mnie zaskoczył. Chińczykom imponowało to, że była ze mną liczna rodzina: żona i troje dzieci. A rodzina bardzo się tam liczy.

To nawet nie możecie się piwa napić...

Piwo w Chinach jest bardzo dobre, można pić, ale spotkania towarzyskie nie przypominają tych w Polsce czy na Bałkanach. Chińczycy mają inny temperament, na stadionie nie reagują tak żywiołowo jak kibice na Łazienkowskiej. Ale to wszystko ma swój urok. Był tam taki zwyczaj, że po meczach trener zapraszał do restauracji zawodników z całymi rodzinami. Dzięki temu zżywaliśmy się ze sobą. Rozstałem się z prezesem, klubem w jak najlepszej atmosferze a ponieważ ludzie, z którymi tam się zetknąłem - piłkarze i pracownicy byli wyjątkowo sympatyczni, wiem, że będę utrzymywał z nimi kontakt. Bądźmy szczerzy, w Europie to nie jest norma.

Daleko nie szukać, miał pan wrócić do Legii a nic z tego nie wyszło...

Kiedy podjąłem decyzję o opuszczeniu Chin, wiedziałem, że wracam do Warszawy. To był mój pierwszy wybór. Spędziłem tu dziesięć lat, mam polskie obywatelstwo. Ale nie wyszło. Legia ma inne plany, w których się nie mieszczę i nie mam o to do nikogo pretensji. Bardziej przykro było mi wtedy, kiedy wyjechałem z drużyną do Amsterdamu, wiedziałem, że zagram tam ostatni raz w barwach Legii, a na cztery czy pięć godzin przed meczem dowiedziałem się, że nie będę nawet rezerwowym. Trener Henning Berg wiedział, że przenoszę się do Chin, bo przecież nie robiłem z tego tajemnicy. Uznał, że jestem myślami w Azji a nie z Legią więc nie wystawił mnie. Gdyby mnie dobrze znał, to wiedziałby, że dla Legii włożyłbym nogę pod tramwaj.

Gdzie więc będzie pan grał?

Podpisałem umowę z Olimpią Lublana. Solidny słoweński klub, którego właścicielem jest Milan Mandarić, w przeszłości właściciel m.in. klubów angielskich: Portsmouth, Leicester i Sheffield Wednesday. Olimpia jest liderem ligi Słowenii, wyprzedza Maribor, który niedawno występował w Lidze Mistrzów.

Jeszcze niedawno mówiło się, że Miro Radović pójdzie w ślady swojego rodaka Aleksandara Vukovicia i po zakończeniu kariery zostanie w Polsce. Ale po tym co się stało to chyba mało realne?

Dlaczego? Legię mam w sercu, Warszawa jest moim miastem a Polska drugą ojczyzną. Zawsze chętnie będę tu wracał. Jako piłkarz, trener czy tylko kibic - tego nie wiem.

—rozmawiał Stefan Szczepłek

Rzeczpospolita: Prawie rok spędził pan w chińskim klubie Hebei China Fortune, ale nie słyszeliśmy o sukcesach. To był jednak zły wybór?

Miroslav Radović: Wybór był dobry, ale miałem pecha. Wkrótce po przyjeździe do Chin doznałem nietypowej dla piłkarza kontuzji barku. Nawet tam operacja może się nie udać i mnie to właśnie spotkało. Potrzebna więc była druga operacja, po niej rehabilitacja, dochodzenie do formy, w rezultacie rozegrałem tylko pięć meczów, strzeliłem dwie bramki i miałem dwie asysty. Drużyna walczyła o awans do chińskiej ekstraklasy, czyli Superligi więc trener musiał stawiać na pewnych zawodników, a nie takich, którzy borykają się z problemami. Dlatego mówię o pechu. W tej sytuacji postanowiłem wrócić do Europy.

Pozostało jeszcze 86% artykułu
Piłka nożna
Koniec trudnego roku Roberta Lewandowskiego. Czas odzyskać spokój i pewność siebie
Piłka nożna
Pokaz siły Liverpoolu. Mohamed Salah znów przeszedł do historii
Piłka nożna
Real odpalił fajerwerki na koniec roku. Pokonał Sevillę 4:2
Piłka nożna
Atletico gra do końca, zepsute święta Barcelony
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Piłka nożna
Jagiellonia Białystok poznała rywala. Legia już go ograła
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku