Reklama
Rozwiń

Marek Zub, polski trener piłkarski, o swojej pracy i życiu w Chinach

Marek Zub, polski trener piłkarski, o swojej pracy i życiu w Chinach, które mocno stawiają na futbol.

Aktualizacja: 11.05.2016 20:00 Publikacja: 11.05.2016 19:07

Marek Zub (52 lata). Z drużyną Żalgirisu Wilno wywalczył dwukrotnie tytuł mistrza Litwy (2013, 2014)

Marek Zub (52 lata). Z drużyną Żalgirisu Wilno wywalczył dwukrotnie tytuł mistrza Litwy (2013, 2014) i trzy razy zdobył krajowy puchar. Przyznano mu tytuł Trenera Roku 2014 na Litwie

Foto: Fotorzepa/Marian Zubrzycki

Rzeczpospolita: Warto było wyjeżdżać do Chin?

Marek Zub: Zdecydowanie tak. Wprawdzie wyjeżdżając na początku roku, nie wiedziałem, co mnie czeka i nadal bywam zaskakiwany, ale zdziwień jest coraz mniej. Im dłużej tam jestem, tym pewniej się czuję.

Uciekał pan jak najdalej od Polski?

Nie, ale po krótkich doświadczeniach w Bełchatowie i czasie wolnym, który dłuży się każdemu trenerowi bez zajęcia, przyjąłem ofertę z Chin, bo akurat taką otrzymałem.

To prawda, że niewiele brakowało, a zostałby pan selekcjonerem reprezentacji Litwy?

Tak mi się wydawało. Byłem już po rozmowach z prezesem federacji, ale władze się zmieniły i uznano, że trenerem zostanie Litwin. A ponieważ trzymano mnie w nadziei i niepewności przez kilka tygodni, nie szukałem innej pracy. Kiedy więc zgłosili się Chińczycy, długo się nie zastanawiałem.

Do jakiego klubu pan trafił?

Nazywa się Shenyang Urban. Występuje w II lidze, ale to jest poziom ligi trzeciej. Tak, jak w Polsce. Klub powstał w ubiegłym roku. Jego właścicielem jest były reprezentant Chin, który został biznesmenem, a specjalizuje się w budowaniu obiektów uniwersyteckich. Formalnie zresztą jest to klub uniwersytetu w mieście, które zamieszkuje 9 mln ludzi. Stąd dość blisko do granicy z Koreą Północną. Do Pekinu jest około 1000 km. Superszybkim pociągiem tę trasę pokonuje się w cztery godziny.

W takim czasie to pan przebywał samochodem trasę z Wilna do Warszawy.

Wszystko w Chinach jest inne, większe, dla nas niezwykłe. Ponieważ w Shenyang w lutym i marcu leżał śnieg, wyjechaliśmy na zgrupowanie w cieplejsze rejony, w pobliże Hongkongu, gdzie spędziliśmy dwa miesiące. Wszystkie ligowe kluby tak robią.

Czyli biedy nie klepiecie.

Raczej nie, chociaż milionów u nas nie ma. Są w Superlidze, czyli najwyższej klasie rozgrywkowej. Mamy natomiast bardzo dobre warunki do pracy. Możemy korzystać z dziewięciu boisk, znajdujących się w kampusie. Obok jest budynek, w którym każdy zawodnik ma swój pokój, niezależnie od mieszkania prywatnego. Ja też tam mieszkam, sam na 100 metrach. Trzy razy dziennie podają nam posiłki. O nic się nie martwimy, pełne zawodowstwo, mimo że to trzeci poziom rozgrywek.

Czy w kadrze są tylko Chińczycy?

Na poziomie II ligi muszą być. Cudzoziemcy mogą grać w ligach wyższych. Pracuję wyłącznie z Chińczykami. Do 26-osobowej kadry muszę też zgłosić trzech piłkarzy poniżej 21. roku życia.

Jak pan się z nimi porozumiewa?

Po angielsku, ale to jest problem, bo nie wszystko do nich dociera. Oczywiście korzystam z pomocy tłumaczy, jednak i to nastręcza pewnych trudności. Zmieniłem już trzech. Jak któryś dobrze mówi, to nie zna terminów piłkarskich. Jak zna, to nie nadąża za mną na boisku, bo ja ćwiczę razem z zawodnikami. W rezultacie zdarza się, że nie wiem, dlaczego zawodnicy nie wykonują moich poleceń. Dlatego, że nie rozumieją, nie mogą czy nie chcą.

Chińczyk może nie chcieć?

Wszyscy piłkarze świata są tacy sami. W tym przypadku chodzi o coś jeszcze i to jest właśnie ta specyfika pracy. Przede mną trenerem był Chińczyk, wychowany chyba na wzorach z NRD i Związku Radzieckiego: dużo biegania wokół boiska i ćwiczenia ze sztangą. Mało zajęć z piłką. Miałem wrażenie, że nie odróżniali siły od szybkości i wytrzymałości.

Jakbym słyszał Leo Beenhakkera, który poczuł się w Polsce jak misjonarz krzewiący na ugorze europejską kulturę piłkarską.

Złe porównanie. Niczego nie odkrywam, piłka była w Chinach przede mną. Ale tak tam jest. Z jednej strony miliony wydawane na światowe gwiazdy, a z drugiej praca od podstaw z graczami chińskimi, którym do najlepszych na świecie jeszcze daleko. Przez kilka tygodni miałem problem z przekonaniem ich do zmiany metod treningów, ponieważ byli przyzwyczajeni do innych, archaicznych. Kiedy obejrzałem pierwszy sparing drużyny, myślałem, że przechodzę jeszcze proces aklimatyzacji. Wszystko, co widziałem na boisku, odbywało się w zwolnionym tempie. Po kilku treningach czułem się trochę jak lekarz, który chce pomóc pacjentowi, ale nie jest rozumiany, więc pacjent nie ma do niego zaufania.

Trzeba się było nauczyć chińskiego...

Próbowałem. Ale słownik angielsko-chiński nie wystarczał. W angielskim powie pan „bol" czy „bal" i wiadomo, o co chodzi. W chińskim takich subtelności są tysiące. Nie potrafię pisać po chińsku, opieram się tylko na słuchu. Przy pomocy tłumacza przygotowałem kiedyś na trening kilka formułek, wygłosiłem je dumnie przed drużyną, ale nikt nawet się nie uśmiechnął. Nie zorientowali się, że mówię po chińsku.

No to ma pan problem.

Już się, mam nadzieję, rozwiązał. Piłkarzy na całym świecie do metod trenera przekonuje wynik. Pierwszy mecz, pucharowy, wygraliśmy 1:0 na boisku przeciwnika, który miał lepszych piłkarzy. Drugi zremisowaliśmy na swoim stadionie z drużyną Superligi i przegraliśmy w rzutach karnych. Zawodnicy uwierzyli, że coś im jednak te treningi dały. Sezon rozpoczął się w kwietniu. Z pięciu pierwszych meczów wygraliśmy cztery i jeden zremisowaliśmy. Zajmujemy pierwsze miejsce w jednej z dwóch grup. W każdej występuje dziesięć klubów. Do drugiej fazy awansują cztery najlepsze z każdej grupy. Nikt nie dzieli punktów. Z tej ósemki trzy najlepsze awansują do I ligi. Sezon zakończy się w październiku.

Do tej pory to i chińskiego pan się nauczy.

Litewski już znam. Podróże kształcą nawet trenerów.

—rozmawiał Stefan Szczepłek

Piłka nożna
Żegluga bez celu. Michał Probierz przegranym roku w polskiej piłce
Piłka nożna
Koniec trudnego roku Roberta Lewandowskiego. Czas odzyskać spokój i pewność siebie
Piłka nożna
Pokaz siły Liverpoolu. Mohamed Salah znów przeszedł do historii
Piłka nożna
Real odpalił fajerwerki na koniec roku. Pokonał Sevillę 4:2
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Piłka nożna
Atletico gra do końca, zepsute święta Barcelony
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku