Był rok 2000. Christoph Daum szykował się do przejęcia rozbitej reprezentacji Niemiec. Po zdobyciu mistrzostwa Europy w 1996 roku na kolejnym wielkim turnieju – mundialu we Francji – drużyna odpadła już w ćwierćfinale, ale prawdziwa katastrofa nastąpiła podczas Euro 2000, kiedy nie wyszła nawet z grupy.
Daum był wtedy uważany za jednego z najzdolniejszych szkoleniowców nad Renem. Wielu widziało w nim zbawcę, który będzie w stanie odmienić grę Niemców i wyciągnąć ich z kryzysu. Wielu, tylko nie szef Bayernu Uli Hoeness.
Obaj panowie – mówiąc oględnie – nie darzyli się sympatią. Daum prowadził Bayer Leverkusen, największego wówczas rywala Bawarczyków, ale historia tej nienawiści zaczęła się jeszcze wcześniej – od kłótni w studiu telewizyjnym. Hoeness nie mógł znieść, że człowiek, z którym toczył prywatne wojny, obejmie najważniejszą posadę w kraju. Oskarżył go więc o zażywanie kokainy. Twierdził, że ma dowody na to, iż trener Leverkusen brał udział w narkotykowej orgii z prostytutkami – w dodatku ubrany w niemiecki mundur.
Daum wszystkiemu zaprzeczył, sam zaproponował, że odda do analizy swój włos, a kiedy badania potwierdziły, iż rzeczywiście zażywał kokainę, bronił się, że padł ofiarą manipulacji.
– Niektórym ze mną nie po drodze – powtarzał. Próbka B nie pozostawiła jednak wątpliwości. Daum przyznał się przed sądem do winy („robiłem to okazjonalnie w domu"), skazano go na wiele godzin prac społecznych. Został zwolniony z Bayeru, a niemiecka federacja natychmiast zerwała z nim kontrakt.