Manchester City wydał już latem równowartość ponad 200 mln euro, większość na piłkarzy z defensywy. Jak wyliczył jeden ze szwedzkich instytutów badawczych, 47 krajów przeznacza co roku mniej na obronę swoich granic. W tym gronie są m.in. Jamajka, Ghana, Bośnia i Hercegowina oraz Afganistan. Trudno o lepsze porównanie, by zobrazować, jak wielkim biznesem oderwanym od rzeczywistości stał się futbol.
– Chciałbym płacić mniej, ale to rynek dyktuje ceny – broni polityki transferowej City Pep Guardiola. – Przez ostatnich sześć, siedem lat nikt w klubie nie myślał o inwestowaniu w obrońców i cała czwórka (Aleksandar Kolarov, Pablo Zabaleta, Gael Clichy, Bacary Sagna – red.) była już po trzydziestce.
Arabowie chcą płacić
Hiszpański trener za wietrzenie szatni i odmładzanie zespołu zabrał się z werwą. Sprowadził już Benjamina Mendy'ego z Monaco (57,5 mln) i Kyle'a Walkera z Tottenhamu (51 mln), czyniąc ich najdroższymi obrońcami świata, kolejnego obrońcę – Danilo z Realu (30 mln), bramkarza Benfiki Edersona (40 mln) oraz dwóch pomocników: Bernardo Silvę z Monaco (50 mln) i Douglasa Luiza z Vasco da Gama (12 mln).
A to z pewnością nie koniec zakupowej orgii, bo arabscy właściciele przygotowali na transfery jeszcze co najmniej 100 mln. Wszystko po to, by drużyna odzyskała tytuł w Anglii i wygrała wreszcie Ligę Mistrzów.
– Ubiegły sezon to była katastrofa, ale osiągnięcie poziomu Barcelony czy Bayernu może nam zająć nawet dekadę – ostrzega Guardiola. Zwycięstwa 4:1 nad Realem i 3:0 z Tottenhamem, choć tylko w meczach towarzyskich, rozbudziły jednak apetyty. – Dotąd ani razu ich tak nie zdominowaliśmy – nie krył radości trener City po sobotnim spotkaniu z Tottenhamem. – A przecież wystawili silny skład, z moimi ulubionymi zawodnikami: Dele Allim, Harry'm Kane'em i Hugo Llorisem.