Nie wykluczam, że gdyby na miejscu Grotyńskiego znalazł się Kaziu Deyna, byłoby podobnie.Władek lubił błyszczeć w środowisku. Kaziu był jego przeciwieństwem. Przypominał mi trochę wybitnego aktora Aleksandra Dzwonkowskiego, który jak powiedział w teatrze w tygodniu dwa zdania, to znaczyło, że był bardzo rozmowny. Kiedyś wrócił z urlopu, koledzy pytają go, jak tam było. Piii – odpowiada Dzwonkowski. A pogoda? – Piii. A ryby? – Piii. Wiesiek Gołas, który ma wyjątkowy dar naśladowania innych osób, opowiedział tę historię w bufecie, wiadomość o tym dotarła do Dzwonkowskiego, który zareagował: „Co za teatr. Nic nie można powiedzieć, bo od razu plotkują”. Ale ten sam Dzwonkowski wychodził na scenę i natychmiast przykuwał uwagę, potwierdzając teorię, że nie ma małych ról, są tylko mali aktorzy. Ludwik Solski jako Stary Wiarus w „Warszawiance” nic nie mówi, a mimo to został zapamiętany. Z Kaziem Deyną było podobnie. Nie pamiętam, aby kiedykolwiek wygłosił jakąś kwestię, która składałaby się z więcej niż dwóch zdań złożonych. Ale kiedy wychodził na boisko, to wszyscy na niego patrzyli. Artyści tak mają.
Czy pan jest kibicem Legii?
Prawdę mówiąc, emocjonalnie bliżej mi do Polonii. Ale, jak widać, sympatia do jednego klubu nie wyklucza szacunku dla drugiego. Mieszkałem kiedyś przy ulicy Wałowej, skąd na stadion Polonii były dwa kroki. To główny powód sympatii.
Pański syn opowiadał mi, że stadion Polonii był jednym z pierwszych miejsc jego spacerów, jeszcze w wózeczku. A z Ogrodu Krasińskich słyszał odgłosy meczów na Konwiktorskiej.
No właśnie. Wiele lat później został jednym z dyrektorów Polonii, a wcześniej spółki organizującej Euro w Polsce.
Pan został uhonorowany tytułem Przyjaciel Euro 2012. Po „Tajemnicy mundialu” to było oczywiste.
„Tajemnica Mundialu” to piosenka znana też pod innymi nazwami. Stefan Rembowski napisał słowa i muzykę na kilka tygodni przed mundialem w Hiszpanii. Wymyślił tę uliczkę w Barcelonie, w którą wyskoczył Boniek. A potem wszystko się sprawdziło.
Podobno bywał pan na meczach reprezentacji także za granicą?
Byłem nawet na Wembley, jeszcze na starym, kiedy za Piechniczka grała Polska, a bramkę strzelił Marek Citko. Dawniej częściej chodziłem na mecze. Ale oczywiście na Stadionie Narodowym, podczas mistrzostw Europy, jako Przyjaciel Euro też byłem. Ostatnio mam mniej czasu. Gram barona Apfelbauma w „Biesiadzie u hrabiny Kotłubaj” Witolda Gombrowicza, którego uważam za wybitnego pisarza. W jego dziełach nie ma ani jednego zbędnego słowa, a wszystkie są mądre. 15 stycznia w Teatrze Telewizji odbędzie się premiera spektaklu. Reżyserem jest Robert Gliński.
Słuchałem pańskiej nowej płyty „Nocny Bohdan”. Zaczyna pan od duetu z Maciejem Maleńczukiem, kibicem Cracovii: „Znów Bohdana nie ma do rana, znowu Bohdan otwiera szampana”. I ładnie pan rozmawia w innej piosence z Eugeniuszem Bodo...
Proszę pana, cieszmy się życiem, zachowując powagę. Mam optymistyczny stosunek do życia, łatwiej znoszę więc jego przeciwności. Na promocję płyty na Rynku Starego Miasta przyszło sporo osób. Podszedł do mnie starszy, kulturalny pan, przedstawił się: „Józef Tejchma jestem”. To był peerelowski minister kultury, który nie tylko znał się na rzeczy, był życzliwy twórcom, ale miał też poczucie humoru. Kiedyś pojechałem ze Zdzichem Maklakiewiczem do Władysławowa. Mieszkaliśmy niby razem, ale każdy miał swoje towarzystwo, więc spotkaliśmy się po dwóch tygodniach. Zdzichu kupił trzy pocztówki. Jedną napisał do matki, drugą do żony, została mu jedna i zastanawia się, komu wysłać. Mówię: „Wyślij do ministra kultury”. I tak zrobił. Zaadresował: pan minister Józef Tejchma. Treść krótka: „Jesteśmy z Bodziem Łazuką we Władysławowie. Tu jest fajnie. Zdzichu Maklakiewicz”. Kilka dni później sekretarka w jego teatrze mówi: „Panie Zdzisiu, dyrektor pana wzywa”. Zdzichu wchodzi, roztrzęsiony dyrektor pokazuje mu kopertę z nadrukiem Ministerstwa Kultury. Zdzichu otwiera, a tam pocztówka o treści: „Jestem z żoną w Wiśle. Tu też jest fajnie. Józek Tejchma”.
Kazimierz Górski i pan gracie w „Piłkarskim pokerze” Janusza Zaorskiego role nieme, a pamięta się was jak Solskiego w „Warszawiance”.
Wie pan, my przyszliśmy wtedy na plan na stadionie Legii chyba prosto z Zielonego Barku w hotelu Victoria. Nie wykluczam, że w tym ulubionym miejscu Kazia wykuwała się koncepcja gry polskiej reprezentacji. On zresztą miał oko. Kiedyś ktoś go spytał po meczu, czy ja się nadaję do gry. Trener Górski odpowiedział: „Ja bym z niego zrobił jednego z lepszych piłkarzy w Europie. Wydaje mi się, że zawodnik Łazuka ma predyspozycje ruchowe”
Pan to potwierdza filmie „Nie lubię poniedziałku”, poruszając się z wajchą w ręku po torach tramwajowych.
Koło restauracji Gastronomia, naprzeciwko Muzeum Narodowego, gdzie kręciliśmy film, jakiś robotnik torowy zostawił wajchę. Wziąłem ją do ręki, wspaniały operator Mieczysław Jahoda zauważył, że powinienem wypróbować ją na torach. Początkowo scena miała nie wejść do filmu, a dziś zna ją każdy. Tak to w życiu bywa. Wiele dzieje się przypadkiem, a ja mam szczęście.