Korespondencja z Paryża
Szymańska przyleciała do Francji jako wicemistrzyni świata, życiowy sukces świętowała kilka tygodni przed igrzyskami. Miała uzasadnione nadzieje na rywalizację o medal, choć sama przytomnie przestrzegała, że w jej konkurencji kandydatek do podium jest kilkanaście, więc droga do sukcesu pozostaje daleka. Jej skończyła się na drugiej walce, nie miała nawet szans na repasaże.
Polka już na początku rozbiła nos o tatami i zeszła do lekarza, żeby zatamować krew. Uszkodziła też łokieć, bo gdy Meksykanka Prisca Awiti Alcaraz unieruchomiła jej rękę, Szymańska nie chciała poddać walki, choć mogła i może powinna. Jej trenerka Aneta Szczepańska tłumaczyła później, że taka wytrwałość dużo kosztuje. Sama, kiedy jeszcze była zawodniczką, w podobnych sytuacjach też nie chciała się poddawać i dziś - przed odpryski kości w łokciu — nie może wyprostować ręki.
Czytaj więcej
Iga Świątek podczas igrzysk mieszka poza wioską i pilnuje swoich rutyn nawet w zakresie przedmecz...
Paryż 2024. Angelika Szymańska przegrała i zalała się łzami
Szymańska strat poniesionych w tamtej akcji już nie odrobiła. Kiedy walka dobiegła końca, padła na tatami załamana. Schodziła do szatni ze łzami w oczach. Kiedy wreszcie stanęła przed dziennikarzami w strefie mieszanej, poprosiła o chwilę dla siebie. Uklękła, zaczęła szlochać i wywołała dyskusję, gdzie przebiega granica intymności, gdy sportowiec wciąż jest na arenie, czyli w przestrzeni publicznej oraz świetle reflektorów, a przeżywa chwile, podczas których chciałby być sam na świecie.
Jedni spuścili oczy, a inni dokumentowali chwile fotografią, bo na tym polega praca, a odbiorca zasługuje na pełen obraz rzeczywistości. Wreszcie Szymańska się pozbierała, stanęła przez jedną z kamer, ale emocje wróciły. Możemy się tylko domyślać, jak gorzkie myśli krążyły jej w głowie, bo znów skryła twarz w dłoniach. Przeprosiła, wyszła. Miała wrócić, ale nie wróciła.