Maraton miał być ekstremalny i był. Zgodnie z planem zaczął się minutę przed północą czasu lokalnego, dał biegnącym odczuć wysoką temperaturę (ponad 30 st. Celsjusza) i ogromną wilgotność, z 68 pań zgłoszonych do biegu do mety dotarło 40, kilka zrezygnowało jeszcze przed strzałem startera, samego emira Kataru, szejka Tamima bin Hamada Al Saniego. Pozostałe wykruszały się na trasie, żaden lód, woda, napoje co kilkaset metrów, gąbki i mokre ręczniki nie pomogły. W kilku przypadkach potrzebna była pomoc lekarska.
Mistrzyni dość wcześnie spróbowała ataku, oderwała się od grupy, pociągnęła za sobą kilka rywalek, z których większość sporo zapłaciła za tę śmiałość. Już w połowie dystansu z biegu zrezygnowały trzy biegaczki z Etiopii, co było małą sensacją pierwszego finału mistrzostw.
Chepngetich dość długo biegła w towarzystwie koleżanek z reprezentacji Kenii – Edny Ngeringwony Kiplagat (mistrzyni świata z Daegu i Moskwy) oraz Visiline Jepkesho, do nich dołączyła broniąca złota z Londynu Rose Chelimo (Kenijka w barwach Bahrajnu) i Helalia Johannes z Namibii.
Z tej mocnej piątki pierwsza osłabła Jepkesho, kolejne przyspieszenie Ruth Chepngetich rozerwało grupkę, tempo przyszłej mistrzyni usiłowała najdłużej utrzymać Chelimo, ale i ona nie dała rady.
Czas złotej medalistki nie budził emocji – 2.32.43 to nie jest wyjątkowe osiągnięcie, rekord życiowy 25-letniej Kenijki jest o wiele lepszy (2:17.08), ale w warunkach jakie oferowała stolica Kataru zapewne to świetny wynik. Druga była Rose Chelimo, trzecia, mniej znana biegaczka z Namibii.