W Warszawie spotykają się na Stadionie Narodowym, w Krakowie przy Smoku Wawelskim. W dawnej stolicy pół godziny wcześniej niż w obecnej. Wiadomo, tutaj wciąż kończy się pracę nieco wcześniej, nawet w Zabierzowie, odpowiedniku stołecznej „Mokotowskiej Dzielnicy Biznesowej" na Służewcu Przemysłowym.
Pobiec na 5:45
Night Runners, czyli Nocni Biegacze, nie przemierzają kilometrów po północy, ale treningi kończą często tuż przed nią. Zwłaszcza jeśli po biegu idzie się na kawę (bezkofeinową), sok albo na wegańskiego hamburgera, jak „runnersi" z Warszawy, którym kilka razy zdarzyło się wylądować w „Krowie" na Hożej, czyli restauracji Krowarzywa (po 10 kilometrach biegu węglowodany się należą, więc można wodę z miętą przekąsić ciecioreksem, burgerem z cieciorki).
Ola Mądzik, która prowadzi wtorkową grupę Night Runnersów na 5:45 (czyli 5 minut 46 sekund na kilometr, średnią, bo jest jeszcze 5:00, ale też 6:00), może sobie pozwolić na przekąskę wieczorem, bo od kiedy biega w maratonach, je co trzy godziny, od pięciu do sześciu małych posiłków dziennie.
Bez wieczornej karkówki
Grupa 32-letniej Oli jest najliczniejsza. W niektóre dni przychodzi nawet 16–18 osób, cztery razy więcej niż w hardcore'owej „szóstce", w której biegają zaawansowani zawodnicy. Night Runners to niejedyna grupa biegowa Oli. Należy jeszcze do zrzeszającego blisko 80 osób teamu pracowniczego Playa i grupy biegowej, która zawiązała się na Golden Line i skupia biegaczy z całej Polski. Z każdą biega innego dnia, a że w ciągu najbliższych dwóch lat zamierza zdobyć Koronę Maratonów, czyli przebiec sześć najważniejszych tego typu imprez na świecie, i tak biega codziennie.
– W grupie biega się lepiej, zwłaszcza kiedy masz gorszy dzień, brakuje endorfin i nie masz motywacji do wyjścia z domu. Ale wychodzisz, bo przed ludźmi z drużyny jest ci wstyd, i po chwili okazuje się, że wcale nie jest tak ciężko – tłumaczy Ola, na co dzień pracowniczka działu billingów w Playu.