Krzysztof Rawa z Pekinu
Nie było wcześniej mistrzostw świata, na których Polacy wypełniliby plan tak skutecznie. Miały być trzy złote medale w rzutach i były. Paweł Fajdek, Anita Włodarczyk i Piotr Małachowski zrobili swoje w sposób tak sprawny, że aż trochę nudny. Obyśmy takiej złotej nudy doświadczali przy następnych podobnych okazjach, od igrzysk w Rio poczynając.
– Może rywale czegoś się bali i wypadli słabiej. Na pewno zadbaliśmy o właściwą aklimatyzację, kto przyjechał w ostatniej chwili, robił błąd. No i był z nami psycholog, profesor Jan Blecharz, drugi rok pracujący z polskimi lekkoatletami. Stał się nieocenioną osobą, dla mnie to najlepszy sportowy psycholog w kraju – mówił prezes Polskiego Związku Lekkiej Atletyki Jerzy Skucha, gdy pytaliśmy o te mniej oczywiste niż talent, praca i baza (oraz specjalizacja w rzutach) przyczyny polskich radości w Pekinie.
Trzeba wiele zmienić
Prezes zwrócił uwagę, że za mistrzami pojawia się młodzież, że choć część starszych zakończy karierę po igrzyskach w Brazylii, to tacy jak Sofia Ennaoui, Joanna Jóźwik, Ewa Swoboda, Konrad Bukowiecki wkrótce będą potrafili ich zastąpić.
Po takich mistrzostwach chce się być optymistą, choć przecież Polski też nie ominą problemy, na które lekka atletyka cierpi od lat.
– W IAAF wiele trzeba zmienić, od sposobów zdobywania pieniędzy przez czyszczenie brudów dopingowych. Sądzę, że Sebastian Coe jest bardziej doświadczonym organizatorem niż Siergiej Bubka i ma dobrą wizytówkę: zrobił udane igrzyska w Londynie. Stąd moje przekonanie, że to jest dobry wybór – dodał prezes Skucha i chociaż podobnie myśli większość prezesów federacji krajowych, to pewności, że sprawy pójdą nową, lepszą drogą, nikt jeszcze nie ma.
Mimo wszelkich zastrzeżeń dziewięć dni skoków, biegów i rzutów w Ptasim Gnieździe, nie tylko z powodu polskich sukcesów, oglądało się znakomicie. Lekkoatletyka w mistrzowskim wydaniu wciąż ma magię.