– Przyjechaliśmy, jak na każdą inną imprezę i jak zawsze jest z nami oficer bezpieczeństwa. Nic się nie zmieniło. To był temat głównie dla mediów – wyjaśnia „Rz” oficer prasowy Niclas Green.
Najważniejszą imprezę zimy w domu obejrzeli Rosjanie i Białorusini. To żadna nowość, ci pierwsi od lat są w lekkoatletycznym świecie na bocznym torze.
Swoje dobre chwile przeżywali za to Ukraińcy. Skromna, dziesięcioosobowa kadra dała rodakom dużo radości.
Brąz w pchnięciu kulą był dla Romana Kokoszki takim przeżyciem, że gigant po ostatniej próbie padł na bieżnię i długo się nie podnosił. Najważniejszą twarzą lekkoatletycznej Ukrainy pozostała jednak Jarosława Machuczych, która zdobyła złoto w skoku wzwyż. Niektórzy mieli nawet nadzieję na żółto-niebieskie podium, ale zwyciężczynię i Katerynę Tabasznyk rozdzieliła Holenderka Britt Weerman, a Julia Lewczenko była piąta. Wszystkie zgodnie przyznają, że do Stambułu przyleciały jako ambasadorki swojego kraju.
Krótki rekord świata
Bohaterkami polskiej kadry także okazały się kobiety. Ewa Swoboda była już na halowych mistrzostwach druga i pierwsza, a teraz srebrem potwierdziła, że w biegu na 60 metrów jest jedną z najlepszych Europejek, choć w dniu startu od rana zmagała się z problemami żołądkowymi.
Finisz biegu na 60m. Pierwsza z lewej Ewa Swoboda. Druga z prawej triumfatorka, Mujinga Kambundji ze Szwajcarii
Foto: EPA/Erdem Sahin
Dobiegła szczęśliwa, w przeciwieństwie do Adrianny Sułek, która także stanęła na środkowym stopniu podium.
Pięcioboistka przez sześć i pół sekundy była rekordzistką świata. Pobiła lub wyrównała rekord życiowy w każdej konkurencji, na metę biegu na 800 metrów dosłownie padła. Jej wynik (5014 pkt) był lepszy od halowego rekordu globu, ale tuż po niej z rezultatem 5055 pkt finiszowała dwukrotna mistrzyni olimpijska w siedmioboju, Belgijka Thiam.
– Nikt nie pamięta drugich miejsc. Popatrzcie, czy ja jestem szczęśliwa? Przyjechałam przecież po rekord świata i zwycięstwo. Zdobyłam kolejny medal, ale znowu nie złoty… Trener jest tak samo smutny jak ja. Tylko wy się cieszycie – wypaliła do dziennikarzy, a później zapowiedziała, że „WR” („World Record” – „Rekord świata”) dopisze sobie na medalu markerem.
Jej pojedynek z Thiam oglądała poprzednia rekordzistka świata, Ukrainka Natalija Dobrynska. – Wiedziałam, że mój wynik zostanie pobity – przyznaje w rozmowie z „Rz”. – Thiam ma doświadczenie, Sułek imponuje charakterem. Na mecie biegu właściwie umarła. To także zdolność. Sportowcy, którzy potrafią tak robić, na pewno będą w przyszłości wielcy.
– Mamy medal, ale też niedosyt. Ada płakała – mówi Marek Rzepka, który pracuje z Sułek od nieco ponad roku. Wcześniej, po śmierci pierwszego trenera Wiesława Czapiewskiego, jej charakter próbowali okiełznać Michał Modelski i Marek Kubiszewski. Dopiero jemu zaufała.
Sułek już kilka miesięcy temu, po czwartym miejscu mistrzostw świata, pobiegła na rundę honorową z broniącą wówczas tytułu Katariną Johnson-Thompson. – Powiedziała mi, że jestem wschodzącą gwiazdą. Już nie czuję się tą młodą z Polski. Jeśli uniknę kontuzji, będę w czołówce do końca kariery – mówiła.
Łzy Adrianny Sułek po zakończonej rywalizacji wieloboistek
Foto: YASIN AKGUL / AFP
Srebro jest dla Sułek porażką, Sofia Ennaoui każdy krążek traktuje jak nagrodę. Zdobyła brąz w biegu na 1500 m, choć wcześniej przez trzy lata gnębiły ją urazy. Medal tego samego koloru padł łupem Anny Kiełbasińskiej. Ona na 400 metrów przegrała tylko z Holenderkami Femke Bol i Lieke Klaver. Wszystkie medalistki trenuje ten sam człowiek, szwajcarski szarlatan sprintu Laurent Meuwley.
Holenderki wygrały także sztafetę. Polki, w bardzo rezerwowym składzie, były trzecie. - Wiedziałyśmy, że nic nie musimy. To prezent na Dzień Kobiet - mówi Marika Popowicz-Drapała, która biegła na tym dystansie w hali po raz drugi w życiu.
Wśród mężczyzn błysnął Dominik Kopeć. Jemu do brązu w biegu na 60 metrów zabrakło centymetra. Honor panów medalami zdobytymi w ostatniej sesji zawodów uratowali tyczkarz Piotr Lisek i płotkarz Jakub Szymański. Obaj wywalczyli po srebrze, dzięki czemu nasza kadra wróci do kraju z siedmioma krążkami.
Tegoroczny dorobek polskiej reprezentacji to nasz najsłabszy wynik podczas halowych mistrzostw Europy od 2013, ale wielu zawodników zrezygnowało tej zimy ze startów. Impreza w Stambule była jedynie przygrywką do sezonu letniego oraz początkiem długiego rozbiegu do najważniejszego skoku – na przyszłoroczne igrzyska w Paryżu.