W oknach wieszają swoje flagi, a na szyjach medale. Mają już dwa, a może być więcej, choć wybrali się do Eugene skromnie. Dwudziestu dwóch sportowców i pięcioro trenerów oraz władze federacji: prezes, dyrektor, oficer prasowa. Miewali delegacje nawet dwukrotnie większe. Przyjechali, aby walczyć o medale oraz dać świadectwo. Są tutaj, aby startować oraz mówić.
Przemawiają także medalami. Zdobyli już dwa w skoku wzwyż: trzeci był Andrij Procenko, a druga – Jarosława Mahuczich. Ona buduje swoją pozycję w tej konkurencji pod nieobecność mistrzyni olimpijskiej, kapitan rosyjskiej armii Marii Lasitskene. Sukces Mahuczich to ważny sygnał. Ukrainka jest, a Rosjanki nie ma.
Tak samo jest z flagami. Jedną w oknie na kampusie uniwersyteckim wywiesili sami. Zadbał o to trener tyczkarek Wiaczesław Kaliniczenko, który urodził się w Kijowie, ale przez 20 lat mieszkał w Polsce, a jego córka jest żoną Patryka Dobka, brązowego medalisty igrzysk w Tokio w biegu na 800 m. Nie jest to jednak flaga jedyna. Spacerując po przedmieściach Eugene, widzieliśmy je także w domach Amerykanów.
Sport jako lek
Procenko, 34-latek z Chersonia, przez sześć tygodni trenował w domu. W mediach społecznościowych po jego sukcesie pojawiły się zdjęcia, jak biega w szczerym polu i dźwiga sztangę składającą się z gryfu oraz dwóch obręczy kół. Kiedy opuszczał Ukrainę z żoną Kateriną oraz córkami: pięcioletnią Sofią i kilkumiesięczną Poliną, spakował życie w jedną walizkę. Dziś wszyscy są bezpieczni.
– Próbowaliśmy na początku żyć normalnie: trenowałem, sadziliśmy ziemniaki. Widzieliśmy zdjęcia spalonych samochodów, więc baliśmy się wyjazdu w nieznane. Żołnierze przejęli pobliski most, zamykali i otwierali drogi. Wyjazd wymagał pokonania pasa ziemi niczyjej. Baliśmy się, bo wcześniej ostrzelano tam hokeistów z Chersonia – opowiada „Rz” Procenko.