O takich wiadomościach mówi się, że są niewiarygodne. Sportowcy w wieku 26 lat nie umierają.
Kamila Skolimowska przebywała na zgrupowaniu w Portugalii. We wtorek poczuła ból łydki i lekarz zalecił jej przerwę w treningach. Wczoraj przyszła jednak popatrzeć na ćwiczących w siłowni kolegów. Usiadła na ławce, zemdlała, wezwano więc karetkę. Doszła do niej o własnych siłach, ale w drodze do szpitala straciła przytomność. Reanimacja nie pomogła. – Jesteśmy wstrząśnięci – powiedział PAP Szymon Ziółkowski, który na igrzyskach w Sydney też zdobył złoty medal w rzucie młotem. – To wszystko działo się na naszych oczach i nie możemy jeszcze uwierzyć.
Zmarła w Vila Real de Santo Antonio, gdzie przed tygodniem mecz z Walią rozgrywali polscy piłkarze. Lekarze podejrzewają, że przyczyną śmierci Kamili Skolimowskiej mógł być zawał serca. Inni mówią o zatorze płucnym.
Pochodziła ze sportowej rodziny. Ojciec reprezentował Polskę w podnoszeniu ciężarów, startował na igrzyskach olimpijskich w Moskwie (1980) w wadze ciężkiej. Mama rzucała dyskiem, brat rzucał młotem. Kamila chodziła z ojcem na jego treningi i podnosiła najpierw dla zabawy gryf od sztangi, potem coraz większe ciężary. Była wyższa i potężniejsza od swoich rówieśniczek. Kiedy, mając niewiele ponad 13 lat, poszła z bratem na jego trening na Legii, zobaczył ją specjalista od rzutu młotem Zbigniew Pałyszko.
[wyimek]Wszyscy ją lubili, bo zwycięstwa, rekordy i status gwiazdy nigdy nie przewróciły jej w głowie[/wyimek]