Jest maratończykiem z Sudanu Południowego, kraju, w którym nie ma komitetu olimpijskiego. Pobiegnie w niedzielę 12 sierpnia, w ostatnim dniu igrzysk. Pewnie nie wygra ze świetnymi Kenijczykami czy Etiopczykami, ale warto mu kibicować. Warto też wiedzieć, kim jest – jednym z „zaginionych chłopców z Sudanu". Kilka lat temu nazwano tak liczone w setkach tysięcy całe pokolenie najmłodszych ofiar wojny domowej.
Życie Guora z plemienia Dinka ze wsi Pan de Thon w południowym Sudanie zaczynało się kilka razy. Najpierw były zwyczajne urodziny, 15 kwietnia 1984 roku. Rósł z dziesięciorgiem rodzeństwa. Ósemka sióstr i braci nie przeżyła okrucieństw wojny, chorób i głodu. Widział śmierć jeszcze kilkunastu bliskich. Rodzina uznała, że w Chartumie ma więcej szans na przetrwanie, w 1993 roku wysłała 8-letniego chłopca w samotną drogę do wujka w stolicy, lekarza.
Za pierwszym razem nie dotarł. Złapany na posterunku drogowym, został przewieziony do dziecięcego obozu pracy.
Uciekł nocą z kolegą. Ukrywali się w jaskiniach, uszli pogoni, wrócili do południowego Sudanu, do swoich. Dwa lata później żołnierze wpadli do wioski, znów zabrali Guora. Przez rok pracował jak niewolnik w domu jednego z sudańskich wojskowych. Druga ucieczka na południe też się udała, ale rodzina poradziła: zmykaj do wuja, tu znów cię dopadną.
Miał 15 lat. Tym razem dotarł do Chartumu, ale losu nie poprawił. Wujka aresztowali w 1999 roku pod zarzutem współpracy z rebeliantami z południa. Dzień później policja jeszcze raz wpadła do domu, kolbami złamała Guorowi szczękę, ciotce obojczyk. Po kilkunastu dniach pobytu w szpitalu chłopak z ciotką uciekli do Egiptu. Wuj dołączył do nich po ośmiu miesiącach. Cud, że dołączył. Z kilkunastoma więźniami został wywieziony na pustynię, po pierwszych salwach padł i udawał martwego, czekał, aż oprawcy odjadą.