Majewski czuł się mocny, po porannych kwalifikacjach mówił, że będzie dobrze. Wieczorem przekonał, że nie kłamał. Daegu, gdzie przed rokiem triumfował Storl, było dla Majewskiego miejscem odrodzenia. Nie awansował nawet do finału, bo sądził, że wygrał te zawody już na rozgrzewce i zastanawiał się, dlaczego nie chcą mu od razu dać złotego medalu. Wtedy był w najlepszej formie, ale nagle zaczął zmieniać taktykę, kombinować. Zdenerwował się, że nie udało mu się w pierwszej próbie, a później zjadły go nerwy. Obiecał, że taka pycha już się nie powtórzy, nabrał spokoju i właśnie spokojem wywalczył londyńskie złoto.
Może nie był pewny swego, ale luzu dodawała mu świadomość, że wygrał już igrzyska w Pekinie. – Ja nic nie muszę, tylko mogę. Bardzo chcę, ale nie mam ciśnienia. To moi rywale nie wiedzą, jak smakuje najwyższe podium. Mam nadzieję, że się nie dowiedzą – mówił „Rz" podczas zgrupowania w Spale, przed igrzyskami.
Do Pekinu jechał nieśmiało marząc o brązowym medalu. W piątek w Londynie spiker przedstawił go jak announcer przed walką bokserską. Trybuny zadrżały, „czas na dużych chłopców" – zapowiadano konkurs pchnięcia kulą.
Duzi chłopcy ze Stanów Zjednoczonych jednak nie podjęli rękawicy – Christian Cantwell, Reese Hoffa i Ryan Whiting po każdym pchnięciu patrzyli na swojego trenera, a ten tylko z niezadowoleniem kręcił głową. Amerykanie nie wytrzymali presji. – Oni od 20 lat na igrzyskach mają jakiś problem – mówił Majewski.
Storl w pierwszej próbie pchnął 21,84, w drugiej poprawił się o dwa centymetry. Majewski kręcił nosem, marudził, ale w trzeciej próbie udało mu się wyprzedzić rywala. Trafił w to samo miejsce co on, ale jak się okazało – centymetr dalej. Polak nigdy nie pchnął 22 metrów, czterech rywali z finału w swojej karierze przekroczyło taką granicę, ale znowu nie potrafili tego dokonać w najważniejszych zawodach.
Ostatnim kulomiotem, który obronił tytuł mistrza olimpijskiego, był Amerykanin Perry O'Brien, 56 lat temu. – To była legenda – mówił Majewski w rozmowie z amerykańskimi dziennikarzami. Chyba nie dotarło do niego, że właśnie on też przeszedł do historii.