Jest pan z Mroczy, miejscowości pod Bydgoszczą i małego klubu Tarpan, który nagle stał się potęgą w ciężarach.
Trafiła się Tarpanowi grupa, która się zdarza raz na kilkadziesiąt lat. Ja, mój brat Tomek, Krystian Sroka. Jesteśmy drodzy w utrzymaniu i mam nadzieję, że działacze będą w stanie nas zatrzymać. Nigdy nie wstydziłem się tego, skąd jestem, że Mrocza to mała miejscowość.
Dedykował pan medal zmarłemu nagle niedawno trenerowi Ireneuszowi Chełmowskiemu.
Gardło mi ściska... Pół roku się zbierałem, żeby się podnieść po tej śmierci, dlatego może na tym zakończmy, bo się rozkleję. To z tym trenerem odnosiłem pierwsze sukcesy. Oddałem się w jego ręce i wierzyłem we wszystko, co mówił. Dziękuję tym, którzy ze mną pracowali po nagłym odejściu trenera, rodzicom, Szymonowi Kołeckiemu. I mojej dziewczynie, że ze mną wytrzymuje, bo jestem trudny. Muszę rezygnować z kina czy wyjścia ze znajomymi, jeśli czuję, że to mi przeszkodzi w przygotowaniach.
Jest pan w Klubie Polska Londyn, to panu pomogło w drodze po złoto?
Tak, dzięki niemu trener Chełmowski mógł dostawać dobrą pensję. Bo wcześniej do etatu w klubie dorabiał, ucząc w gimnazjum, miał kredyt do spłacenia. Wywalczyliśmy dla mnie indywidualną ścieżkę przygotowań i udowodniliśmy, że warto nam było zaufać. Mam oczywiście żal o zgrupowanie w Gruzji, które nam Klub Londyn zakwestionował i musieliśmy za nie zapłacić z własnej kieszeni. Związek chciał mnie zawiesić za to, że tam pojechałem.