Burmistrz Michael Bloomberg tak bronił swojej pierwszej, pozytywnej dla biegaczy decyzji: – Musimy myśleć ekonomicznie. Przyjeżdża do nas mnóstwo osób, to ważna impreza dla miasta.
Myślenie ekonomiczne jest uzasadnione, jeśli wiedzieć, że maraton przynosił Nowemu Jorkowi ostatnio około 340 mln dolarów rocznie. Organizatorzy mieli nie zmarnować okazji i do zwyczajowych zbiórek pieniędzy chcieli dodać nowy cel: odbudowanie zniszczeń po Sandy. Nowojorski Klub Biegaczy Ulicznych (NYRR), organizator biegu, zgłosił do tego funduszu pierwszy milion i potwierdził obietnicę 1,5 mln dol. od sponsorów.
Maraton miał się odbyć, choć w większości dzielnic brakowało prądu i środków transportu. Burmistrz zapewniał, że nie zabierze ofiarom wichury to co im należne. W niedzielę obiecywano powrót na Manhattan zasilania energetycznego więc pilnujące bezpieczeństwa oddziały policji planowano skierować z centrum w nowe miejsca. Bloomberg miał też nadzieję, że w sobotę ruszą promy, którymi zwykle biegacze dostawali się na start. Miasto obiecywało uruchomienie specjalnej sieci autobusowej, tylko dla maratończyków.
Na liście zgłoszeń było 47 500 osób, prawie 30 tysięcy to przyjezdni. Mary Wittenberg, szefowa NYRR, przewidywała, że wycofa się około 8000. Wszyscy, którzy wcześniej rezygnowali dostali obietnicę udziału w 2013 roku, więc wielkich problemów z absencjami nie przewidywano. Ci, którzy walczyli o wielkie premie finansowe, nie zrezygnowali. Kenijscy faworyci Wilson Kipsang i Moses Mosop czekali już w Nowym Jorku tak samo jak mistrzyni olimpijska Tiki Gelana z Etiopii, brązowa medalistka z Londynu Rosjanka Tatiana Archipowa i mistrzyni świata z Daegu Kenijka Edna Kiplagat.
Amerykańska energia i amerykański pragmatyzm miały zwyciężyć szkody, które zrobił huragan. Były rzecznik nowojorskiej policji John Miller twierdził, że organizacja biegu, mimo zniszczeń, to jest właśnie powód do dumy. – Musimy sobie odpowiedzieć na pytanie jakimi ludźmi jesteśmy. Musimy, jak maratończycy, zwyciężać mimo bólu – mówił w telewizji.