Chiny to już niby kapitalizm, ale wciąż planowy i zgodnie z tą wizją mistrzostwa świata miały być elementem odbudowy chińskiej koszykówki. Gospodarze chyba nie podejrzewali, że ich beton pęknie pod naciskiem Polaków, przecież odbudowy podjął się były gwiazdor NBA w barwach Houston Rockets Yao Ming (w 2017 roku został prezesem Chińskiego Związku Koszykówki).
Chińczycy chcą zwiększyć atrakcyjność ligi, w której od dawna jest dużo pieniędzy i trafiają tam nawet zawodnicy z przeszłością w NBA (choćby ostatnio Jeremy Lin), ale brakowało jej prestiżu. Liczba drużyn wzrosła, nakazano im zmianę herbów na bardziej atrakcyjne. Jest też plan popularyzacji koszykówki wśród najmłodszych w ramach Mini-Basketball League, która już przyciągnęła ponad 100 tysięcy dzieci z ponad 100 miast.
Prezes chciał też odbudować reprezentację. Plan Yao Minga zakładał podzielenie reprezentacji na dwie drużyny: Niebieską i Czerwoną, które rywalizowały w różnych rozgrywkach. Prowadziło je dwóch selekcjonerów – Niebieską Du Feng, a Czerwoną Li Nan. Dzięki temu szansę gry na najwyższym poziomie uzyskało więcej młodych koszykarzy, którzy mogli zdobywać doświadczenie w reprezentacji. Szkolenie centralne objęło większą liczbę zawodników.
Chińczykom udało się odkryć i wprowadzić do kadry dzięki temu eksperymentowi ciekawych zawodników, a jednym z nich jest Abdusalam Abdurexiti, który grał nawet dla Golden State Warriors w tegorocznej Lidze Letniej NBA. Plan Yao miał jeszcze jedną zaletę: utrudniał przeciwnikom zebranie informacji o tym, kto i jak gra, i jaką taktykę ma reprezentacja Chin. Mówili o tym nawet polscy trenerzy.
W tej sytuacji dla gospodarzy stawka meczu z Polską była szczególnie wysoka, dużo wyższa niż pierwsze miejsce w grupie (Wenezuela i Wybrzeże Kości Słoniowej to drużyny, które dość wyraźnie odstają poziomem od Polski i Chin).