Dziesięcioodcinkowa produkcja ESPN i Netflixa to historia kariery największego gwiazdora w dziejach koszykówki oraz opowieść o ostatnim mistrzowskim sezonie jego Chicago Bulls.
Trener Phil Jackson oraz – co dla wielu było szokujące – sam Jordan zgodzili się, żeby ekipa filmowa została częścią drużyny. Kamera przez kilka miesięcy podążała za koszykarzami, co przyniosło ponad 500 godzin nagrań: z szatni, hoteli, samolotu, autokaru. Materiały kurzyły się w archiwum przez dwie dekady, choć interesował się nimi nawet zdobywca Oscara Spike Lee. Ich publikacji nie chciał Jordan.
Gwiazdor zmienił zdanie w 2016 roku. Zgodę na kręcenie i montaż dał w dniu, kiedy LeBron James zdobył trzecie mistrzostwo NBA. Nie był to raczej zbieg okoliczności.
Jordan czuwał nad realizacją, współproducentem „Ostatniego tańca” – choć nie dowiemy się tego z napisów końcowych – jest jego firma 23 Jump. Netflix planował emisję na lato, ale koronawirus sprawił, że dostaliśmy serial dwa miesiące wcześniej i, zamknięci w domach, możemy jeszcze raz zachwycić się Jordanem, posłuchać kawałka „Bądź jak Mike” z reklamy Gatorade oraz przypomnieć sobie, że gwiazdor podczas igrzysk w Barcelonie zasłaniał logo Reeboka, bo latał pod koszem w butach firmy Nike. – Jordan dba o swój wizerunek w najdrobniejszych szczegółach i nigdy nie przypina swojej marki do czegoś, na czym osobiście nie skorzysta – zauważa „New York Times”.
„Ostatni taniec” to opowieść, której warunki narzuca jej główny bohater. Twórcy dokumentu przedstawiają Jordana jako jednego z trzech „sportowych samców alfa”, obok boksera Muhammada Alego i baseballisty Babe’a Rutha. Produkcja ESPN i Netflixa umacnia wizerunek, jaki koszykarz buduje od lat: niezłomnego lidera, który do zwycięstwa dąży za wszelką cenę. – Skupiałem się tylko na tym, żeby po treningu odpocząć, a kolejnego dnia wstać i znowu grać – mówi sam zainteresowany. Mógłby dodać: „Bądź jak ja, bądź jak Mike”.