NBA odkrywa nowe rynki

Rozszerzenie NBA to już nie kwestia „czy”, lecz bardziej „kiedy”, co potwierdził komisarz Adam Silver. Dwa nowe kluby mogą dołączyć do rozgrywek już w 2025 roku.

Publikacja: 02.07.2023 12:48

Średnia wartość klubu NBA wynosi 2,86 miliarda dolarów, a najwyżej – na 7 miliardów dolarów – wyceni

Średnia wartość klubu NBA wynosi 2,86 miliarda dolarów, a najwyżej – na 7 miliardów dolarów – wyceniani są obecnie Golden State Warriors.

Foto: Fot. KEVORK DJANSEZIAN/afp

Druga najpopularniejsza liga zawodowa w Stanach Zjednoczonych szykuje się na zmiany. NBA nie urosła od 2004 roku, kiedy do gry weszli Charlotte Bobcats (obecnie Hornets). Dziś drużyn jest 30, ale dołączenie kolejnych to kwestia czasu – może nawet już za dwa lata. Liga najpierw musi się oczywiście zająć jeszcze negocjacjami w sprawie nowej umowy telewizyjnej. Te mają rozpocząć się wiosną przyszłego roku.

Nowy kontrakt będzie obowiązywać od sezonu 2025/2026 i może przynieść lidze ponad 8 miliardów dolarów rocznie, czyli nawet trzy razy więcej niż obecnie. Tegoroczne finały oglądały się nieco gorzej niż rok wcześniej, ale już sama faza play-off zebrała najwięcej widzów od pięciu lat.

Może to wręcz idealny moment na rozszerzenie ligi do 32 zespołów. NBA przeżywała przecież większe reformy. W latach 70. wchłonęła cztery kluby ligi ABA, w tym m.in. San Antonio Spurs czy Denver Nuggets. Potem – między 1988 a 2004 rokiem – dodano kolejnych siedem drużyn. Wśród nich są projekty udane (np. Miami Heat), ale też totalnie przestrzelone, jak Vancouver Grizzlies, którzy po zaledwie sześciu latach przenieśli się do Memphis.

Dwa nowe kierunki

Najwięcej mówi się obecnie o dwóch miastach: Las Vegas oraz Seattle. „Miasto grzechu” od kilku lat rośnie w siłę, jeśli chodzi o sporty drużynowe. Golden Knights w połowie czerwca, po sześciu latach od powstania, zdobyli Puchar Stanleya w NHL. W 2020 roku do Las Vegas przenieśli się futboliści Raiders, a niedługo ich śladami – tą samą drogą, bo również z Oakland – podążyć mogą także bejsboliści Athletics. Jakby tego było mało, mistrzostwa WNBA bronią w tym sezonie koszykarki Las Vegas Aces.

Las Vegas to dla NBA niemal naturalny kierunek, a dodatkową zachętą są bez wątpienia plany LeBrona Jamesa, który po zakończeniu kariery chce mieć swój własny klub i wielokrotnie już powtarzał, że najlepiej właśnie w Nevadzie. Co więcej, liga ma już spore doświadczenie w tamtych rejonach za sprawą organizacji corocznej ligi letniej. A choć Vegas to stosunkowo mały rynek, to jednak napływ turystów z całego świata sprawia, że nie będzie się trzeba martwić o zapełnienie wybudowanej w 2016 roku hali T-Mobile Arena.

W przypadku Seattle mielibyśmy do czynienia z powrotem tego miasta na mapę NBA po kilkunastu latach. SuperSonics wreszcie mają nowoczesną halę, co w 2007 roku było jednym z głównych powodów ich przeprowadzki do Oklahomy. Od tamtego czasu kibice mistrzów ligi z 1979 roku mocno walczą o powrót do elity, a zwolennikiem takiego rozwiązania jest m.in. Kevin Durant, który w barwach SuperSonics zaczynał karierę.

Kryzys prawie niewidoczny

Szanse ma także kilka innych amerykańskich miast, a władze NBA nie wykluczają nawet ekspansji na południe, w stronę Meksyku. Obecnie w lidze jest tylko jedna drużyna spoza USA, ale do kanadyjskiego Toronto Raptors w przyszłości może ktoś dołączyć. NBA od lat regularnie rozgrywa w Meksyku mecze sezonu zasadniczego. Powstanie drużyny byłoby z pewnością bardziej skomplikowaną operacją, lecz sam komisarz Silver przyznaje, że lidze bliska jest koncepcja ekspansji wzdłuż i wszerz.

Mówi się, że nowe kluby z apetytem na NBA musiałyby wyłożyć 2,5 miliarda dolarów. To sporo, bo – dla porównania – Bobcats w 2004 roku zapłacili 300 milionów dolarów. Dla ligi rozszerzenie mogłoby być szansą na podniesienie się z kryzysu finansowego wywołanego przez koronawirusa. Sęk w tym, że ekspansja nie była tu wcale niezbędna. Według „Forbesa” w sezonie 2021/2022 straty miał tylko jeden klub, a łączny zysk sięgnął rekordowych 1,35 miliarda dolarów.

To nie wszystko. Średnia wartość klubu NBA wzrosła o 15 proc. – do 2,86 miliarda dolarów. Najwyżej wyceniani są obecnie Golden State Warriors (7 miliardów), którzy między 2015 a 2022 zdobyli cztery tytuły. Liga ma się na tyle dobrze, że nawet słabsze zespoły są w stanie przynosić zyski. A to oznacza, że kupno drużyny NBA to dziś tak naprawdę inwestycja, do której zapewne nie trzeba będzie dołożyć.

Najlepszym przykładem są Los Angeles Clippers, których w 2014 roku za 2 miliardy kupił Steve Ballmer, czyli były szef Microsoftu i jeden z najbogatszych ludzi na świecie. Nie minęła dekada, a kalifornijska drużyna jest już warta dwa razy tyle. Nie dziwi więc, że Michael Jordan większościowe udziały Hornets, które w 2010 roku kupił za 275 milionów dolarów, teraz sprzedał za 3 miliardy.

Jak podzielić się tortem

Nowy właściciel kupił Phoenix Suns za 4 miliardy, choć „Forbes” ocenił jego wartość na 3. Ta sprzedaż dla ekspansji NBA miała spore znaczenie, bo choć Phoenix nie jest największym rynkiem, to ustaliła ona prawdopodobnie cenę dla nowych drużyn. Może dzięki temu właściciele 30 drużyn NBA łatwiej zaakceptują rozszerzenie. Największą przeszkodą jest przecież fakt, że do stołu z wielkim tortem wartym miliardy trzeba będzie dołożyć dwa nowe krzesła. Nowe kluby zapłacą za wejście, ale potem też będą miały w tym torcie swoją działkę.

To oznacza, że obecni właściciele w dłuższej perspektywie poniosą straty, gdyż będą się musieli podzielić wpływami z właścicielami nowych drużyn. W związku z tym opłata za wejście do ligi – dzielona pomiędzy wszystkie kluby – musi być na tyle duża, aby zniwelowała krótkoterminowe straty.

Samo poszerzenie miałoby istotne znaczenie dla graczy, którzy na decyzję klubów wpływu nie mają. Dla nich dwa nowe rynki to większy rynek pracy, ale także potencjalny spadek zarobków wynikający z powiązania systemu płac z ligowymi dochodami, skoro sięgać po nie będzie więcej rąk – 32 zamiast 30. Liga musiałaby się również zająć takimi kwestiami, jak nabór rozszerzający, by nowe zespoły mogły zbudować sobie składy, czy logistyczna reorganizacja struktury rozgrywek. Nie są to jednak problemy, które mogłyby powstrzymać ligę przed dodaniem nowych drużyn. To wydaje się nieuniknione.

Druga najpopularniejsza liga zawodowa w Stanach Zjednoczonych szykuje się na zmiany. NBA nie urosła od 2004 roku, kiedy do gry weszli Charlotte Bobcats (obecnie Hornets). Dziś drużyn jest 30, ale dołączenie kolejnych to kwestia czasu – może nawet już za dwa lata. Liga najpierw musi się oczywiście zająć jeszcze negocjacjami w sprawie nowej umowy telewizyjnej. Te mają rozpocząć się wiosną przyszłego roku.

Nowy kontrakt będzie obowiązywać od sezonu 2025/2026 i może przynieść lidze ponad 8 miliardów dolarów rocznie, czyli nawet trzy razy więcej niż obecnie. Tegoroczne finały oglądały się nieco gorzej niż rok wcześniej, ale już sama faza play-off zebrała najwięcej widzów od pięciu lat.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Koszykówka
Igor Milicić: Jesteśmy zespołem. Jeremy Sochan sam nie wygra
Koszykówka
Jeremy Sochan: Polskie barwy to największy honor
Koszykówka
Poznaliśmy mistrza NBA. Boston Celtics sięga po 18. tytuł
Koszykówka
Awans po dogrywce. Polscy koszykarze jadą na igrzyska olimpijskie
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Koszykówka
Afera bukmacherska w USA. Gwiazdy NBA tańczą z diabłem