Saga Warriors – Cavaliers odcinek IV

LeBron James jest wielki, ale tym razem sam nie pokona rywali. W nocy zostanie rozegrany pierwszy mecz finału NBA.

Publikacja: 31.05.2018 19:38

LeBron James

LeBron James

Foto: AFP

W finale 2015 prezentujący nową jakość Golden State Warriors, napędzani przez Stephena Curry'ego i Klaya Thompsona, wygrali z Cleveland Cavaliers w sześciu meczach.

Rok później, po sezonie, w którym pobili rekord zwycięstw Chicago Bulls, prowadzili w finale już 3:1, ale przegrali trzy kolejne mecze i stracili tytuł na rzecz drużyny LeBrona Jamesa. W ubiegłym roku wzmocnieni Kevinem Durantem Warriors wzięli srogi rewanż, nie dając Cavaliers żadnych szans (4:1).

W poprzednich odcinkach było więc ciekawie, ale wielu fanów marzyło, żeby ten serial już się skończył. Kibicowali Boston Celtics, rywalizującym z Cavaliers w finale Konferencji Wschodniej albo Houston Rockets, walczącym z Warriors na Zachodzie. Aby tylko wreszcie w finale zobaczyć w akcji nowych bohaterów. Takich jak niesamowity Jayson Tatum, który kiedyś marzył o fotce z LeBronem, a teraz walczył z nim na boisku jak równy z równym.

Ale w obu finałach faworyci byli górą, chociaż przyszło im to ciężko, jak nigdy wcześniej – decydowały mecze nr 7. Mistrzowie pokazali, dlaczego są mistrzami, a LeBron udowodnił, dlaczego nazywa się go „King James". Padają pytania, czy ta seria kiedyś się skończy. Odpowiedź brzmi „tak", o ile LeBron odejdzie z Cleveland, o czym się dużo mówi.

Czwarty kolejny finał z udziałem tych samych drużyn zdarza się pierwszy raz w historii zawodowych lig NBA, NFL, MLB i NHL.

Święto psuje fakt, że od szesnastu sezonów (!) w finale NBA nie było bardziej zdecydowanego faworyta – wedle przewidywań Warriors powinni wygrać w cuglach. Już to, że Cavaliers są w finale, to ich wielki wyczyn, a raczej ich lidera. LeBron rzucił na szalę wszystkie siły. Ile mu jeszcze zostało? W siódmym meczu z Celtics nie schodził z parkietu, grał 48 min. Wyprawia rzeczy wymykające się opisowi, ale na Warriors – zgadzają się eksperci – to nie ma prawa wystarczyć.

Faworytom przeszkodzić mogą chyba tylko kontuzje. Na razie problemy z kolanem ma Andre Iguodala. To ważny gracz, mimo że w statystykach tego nie widać. Trzy lata temu, w pierwszym finałowym starciu obu ekip, to właśnie on poprowadził drużynę do wygranej, a sam zdobył tytuł MVP finału, chociaż wcześniej nikt na niego nie stawiał. To przede wszystkim on, znakomity obrońca, ma powstrzymywać LeBrona Jamesa. Ale nawet ewentualny brak Iguoadali nie zmienia układu sił.

Dla LeBrona Jamesa to finał numer dziewięć, ale wygrał tylko trzy. W większości nie był faworytem, tak samo jest teraz. A gdyby jednak wygrał? – zapytał ESPN swoich ekspertów. Odpowiedzi były finezyjne, jak ta: – To będzie jego arcydzieło, wymaluje swoją „Mona Lisę". Albo zdecydowane: – Udowodni, że jest lepszy od Michaela Jordana.

To brzmi pięknie, ale nierealnie. Rozważania sprowadzają się raczej do tego, czy LeBron będzie w stanie poprowadzić Cleveland do choćby jednej wygranej, czy skończy się nokautem.

Pozostaje też pytanie, czy otrzyma nagrodę MVP finału, nawet jeśli przegra? To byłoby złamanie zasady, że wybiera się spośród zwycięzców. A może wreszcie trofeum zgarnie Stephen Curry? Dwukrotny MVP sezonu zasadniczego nie ma jeszcze na koncie tytułu MVP finału. ©?

Autor jest dziennikarzem „Kroniki Beskidzkiej"

NBA
Koszykówka
Eurobaskiet 2025. Mural w Katowicach czeka na medal
Materiał Promocyjny
Berlingo VAN od 69 900 zł netto
Koszykówka
Kiedy do gry wróci Jeremy Sochan? „Jestem coraz silniejszy”
Koszykówka
Prezes Polskiego Związku Koszykówki: Nie planuję rewolucji
Koszykówka
Wybory w USA. Czy LeBron James wie, że republikanie też kupują buty?
Materiał Promocyjny
Warunki rozwoju OZE w samorządach i korzyści z tego płynące
Koszykówka
Radosław Piesiewicz ma następcę. Zmiana władzy na czele PZKosz
Materiał Promocyjny
Suzuki Moto Road Show już trwa. Znajdź termin w swoim mieście