W finale 2015 prezentujący nową jakość Golden State Warriors, napędzani przez Stephena Curry'ego i Klaya Thompsona, wygrali z Cleveland Cavaliers w sześciu meczach.
Rok później, po sezonie, w którym pobili rekord zwycięstw Chicago Bulls, prowadzili w finale już 3:1, ale przegrali trzy kolejne mecze i stracili tytuł na rzecz drużyny LeBrona Jamesa. W ubiegłym roku wzmocnieni Kevinem Durantem Warriors wzięli srogi rewanż, nie dając Cavaliers żadnych szans (4:1).
W poprzednich odcinkach było więc ciekawie, ale wielu fanów marzyło, żeby ten serial już się skończył. Kibicowali Boston Celtics, rywalizującym z Cavaliers w finale Konferencji Wschodniej albo Houston Rockets, walczącym z Warriors na Zachodzie. Aby tylko wreszcie w finale zobaczyć w akcji nowych bohaterów. Takich jak niesamowity Jayson Tatum, który kiedyś marzył o fotce z LeBronem, a teraz walczył z nim na boisku jak równy z równym.
Ale w obu finałach faworyci byli górą, chociaż przyszło im to ciężko, jak nigdy wcześniej – decydowały mecze nr 7. Mistrzowie pokazali, dlaczego są mistrzami, a LeBron udowodnił, dlaczego nazywa się go „King James". Padają pytania, czy ta seria kiedyś się skończy. Odpowiedź brzmi „tak", o ile LeBron odejdzie z Cleveland, o czym się dużo mówi.
Czwarty kolejny finał z udziałem tych samych drużyn zdarza się pierwszy raz w historii zawodowych lig NBA, NFL, MLB i NHL.