Decyzję o zmianie terminu uzgodnili premier Japonii Shinzo Abe i przewodniczący MKOl Thomas Bach. Nie mieli wyjścia: koronawirus od kilku tygodni paraliżuje świat, a naciski na przełożenie igrzysk ze strony najważniejszych sportowych organizacji oraz samych zawodników były ogromne.
Presja przyniosła efekt. Gdyby nie ona, organizatorzy z decyzją zwlekaliby zapewne znacznie dłużej. „Naszym celem jest ochrona zdrowia sportowców, wszystkich osób uczestniczących w igrzyskach oraz społeczności międzynarodowej" – czytamy w oficjalnym oświadczeniu MKOl.
– Dzięki tej decyzji sportowcy będą w najwyższej formie, a kibicom zapewnimy bezpieczeństwo – uzupełnia premier Abe.
Nie wiadomo jeszcze, kiedy dokładnie przyszłoroczne igrzyska się odbędą, ale „nie później niż latem". Organizatorzy wierzą, że w ciągu roku świat poradzi sobie z epidemią koronawirusa, a płomień olimpijski – który pozostanie przez najbliższy rok w Japonii – stanie się „światłem na końcu tunelu, w którym obecnie znajduje się świat".
Zmarnowana praca
Przełożenia igrzysk domagały się między innymi komitety olimpijskie z Polski, Brazylii, Kolumbii, Słowenii, Szwajcarii i Niemiec. Kanadyjczycy, gdyby zawody odbyły się w tym roku, nie wysłaliby na nie swoich sportowców. Podobny ruch rozważali Norwegowie, Australijczycy i Nowozelandczycy.