Evenepoel był bohaterem Tour de Pologne, 20-latek wygrał w wielkim stylu. Kiedy przekraczał linię mety, miał w dłoni numer startowy kolegi z zespołu Deceuninck-Quick Step Fabio Jakobsena. Holender trzy dni wcześniej przeżył potworny wypadek podczas sprintu pod Katowickim Spodkiem. Stracił mnóstwo krwi, a lekarze przez kilka godzin walczyli o jego życie. Szpital opuścił po tygodniu i podobno już planuje powrót do ścigania, bo kolarze to ludzie z karbonu.
Jakobsen jest sprinterem, czyli człowiekiem, który zazwyczaj spędza dzień skryty w trzewiach peletonu, by na ostatnich metrach etapu wystrzelić zza pleców kolegów i przez kilkanaście sekund toczyć brawurową walkę, pędząc na 7-kilogramowym rowerze z prędkością 80 km/h. Dyrektor Tour de Pologne Czesław Lang mówi, że takiego kolarza można porównać do żołnierza sił specjalnych.
Rywalizacji specjalistów od jazdy po górach, takich jak Evenepoel, towarzyszą inne zagrożenia. Oni linię mety na płaskich etapach przejeżdżają spokojnie. Strach muszą porzucić podczas zjazdów, gdzie można wygrać wyścig – koronny przykład to Poggio kończące monument Mediolan–San Remo – albo stracić przewagę wypoconą podczas wspinaczki.
Ryzykowna gra
Evenepoel podczas sobotniego Il Lombardia – jednego z pięciu najważniejszych wyścigów jednodniowych sezonu – miał 40 km do mety i mknął po zjeździe z Muro Di Sormano. Nie padało, nawierzchnia była sucha, ale Belg nie wyrobił się na ostrym wirażu. Uderzył z impetem w niski kamienny murek. Przeleciał przez kierownicę, przekoziołkował w powietrzu, wylądował pięć metrów niżej i niczym lalka stoczył po zboczu.
Nie stracił przytomności, szczęśliwie skończyło się tylko na złamanej miednicy. To dla szalenie utalentowanego młodziana – wygrał w tym roku wszystkie wyścigi, w których startował – oznacza oczywiście koniec sezonu. – Żyje, nic innego się nie liczy – mówi szef jego zespołu, Belg Patrick Lefevere.