Po kilku godzinach oczekiwania i nerwowych naradach organizatorzy z Innsbrucku ogłosili, że się poddają: pierwszy raz w historii turnieju nie będzie zawodów w tym mieście.
Austriacy mają ból głowy. Wydali 700 tysięcy euro na przygotowania, zaśnieżyli skocznię Bergisel, sprzedali bilety, wysłali zaproszenia do ważnych osób, podpisali kontrakty z telewizją ORF i sponsorami, a pogoda nie dała im szans. Jeszcze w czwartek wieczorem podczas uroczystego spotkania w centrum kongresowym w Igls wszyscy robili dobre miny do zgiętych świerków za oknem. Z uśmiechem wspominali dawne kłopoty i sukcesy oraz wznosili toasty, ale w piątek rano trudno było o optymizm. Wiało jeszcze mocniej.
Mądry Austriak po szkodzie, stwierdzili miejscowi dziennikarze, którzy zarzucają działaczom oszczędność 30 tys. euro na dodatkowe maty osłaniające przed wiatrem. Dobrze przynajmniej, że zawody zostały ubezpieczone na wypadek odwołania. Polisa wyrówna większą część strat.Chociaż decyzja o przeniesieniu piątkowych skoków w Innsbrucku na sobotę do Bischofshofen była do przewidzenia, jury pod przewodnictwem dyrektora Waltera Hofera zadbało o zastępcze emocje. Pierwszą informację podało już o 9 rano: serię treningową przenosimy z 9.30 na południe, potem zbieramy się i radzimy co dalej. Niedługo po tym komunikacie przyszedł następny: nie będzie kwalifikacji, o 13.45 wszyscy skoczkowie rozegrają pierwszą serię, oczywiście o systemie KO należy zapomnieć.
Skoczkowie przyjechali rano na Bergisel, ale zaraz wrócili do hotelu. Zgodnie z komunikatem przybyli na górę raz jeszcze tuż przed 12, aby zobaczyć między błękitnymi kontenerami zaimprowizowaną naradę techniczną trenerów i jury. Po kilkunastu minutach zapadła decyzja: przenosimy konkurs na sobotę, na godzinę 16 do Bischofshofen. Poprzedzi go seria próbna o 13 i kwalifikacje. W niedzielę program jest podobny, tyle że konkurs zgodnie ze starym programem zacznie się o 16.30. System KO, czyli serie pojedynków w parach, zostaje odłożony na przyszły rok. Większość ekip przyjęła informację z ulgą. Niewielu uśmiechała się koncepcja wydłużeniu turnieju o kolejne dwa dni, z zakończeniem 8 stycznia – z powrotem w Innsbrucku.
Na dole kasa zwracała za bilety. Kto został chwilę, zobaczył i usłyszał zespół Sugarbabes oraz mógł wziąć udział w loterii fantowej. Tłoku nie było. Kilka minut przed rozstrzygnięciem jury większość ekip była spakowana. Polacy też nie próżnowali, szybko pojechali do miasta, lecz Hannu Lepistoe uznał, że przed wyjazdem do Bischofshofen drużyna powinna jeszcze pograć w siatkówkę. Zajęcia się odbyły, po nich reprezentacja ruszyła 200 km na wschód, w kierunku doliny rzeki Salzach.