Gdy przyjechaliśmy do Falun, i Justyna zobaczyła trasy, to powiedziała do mnie: wygram to. Powiedziałem jej: spokojnie, albo wygrasz, albo nie wygrasz. Za metą poczułem przede wszystkim ulgę. Widziałem, że Therese Johaug idzie bardzo mocno i Justyna musi pracować do końca.

Dobrze, że ten sezon już się skończył, bardzo się ciągnął. W nowym zaatakują na pewno młode rywalki. Szwedki, Norweżki, one wyrastają jak grzyby. Teraz będzie na pewno większa presja i zainteresowanie, ale pod moim domem paparazzi nie parkują. Ja mam spokojny żywot, tylko sąsiedzi mnie poznają. I wystarczy.

Czy czuję się spełnionym trenerem? O tym nie myślę, spełniałem się już kilka razy. Przecież doprowadziłem Tomka Sikorę do mistrzostwa świata w biatlonie. Mało tego, mieliśmy wtedy również silną drużynę, a moi następcy jakoś nie mogą jej już poskładać. Fakt, że wówczas niedługo pozwolono mi się czuć docenionym, ale zawsze znajdą się ludzie, których wątroby bolą od cudzych sukcesów. Ale sukcesów z Justyną nie traktuję jako rewanżów za tamto niemiłe rozstanie z kadrą biatlonu. Wszystko poszło w zapomnienie, żyję dniem dzisiejszym, niech się starymi sprawami martwią ci, którzy zawinili.

A teraz będziemy świętować. Nie wiem tylko czym, bo wszystko co mieliśmy, już wypiliśmy.