Szczęście było blisko

Ten bieg na 10 km stylem klasycznym miał jeszcze powiększyć przewagę Justyny Kowalczyk nad rywalkami w walce o zwycięstwo w Tour de Ski. Upadek pogrzebał jednak szansę Polki na kolejną wygraną i w niedzielę będzie musiała odrabiać straty podczas wspinaczki na Alpe Cermis.

Publikacja: 09.01.2010 12:55

Justyna Kowalczyk

Justyna Kowalczyk

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

- Upadek jak upadek, zdarza się - mówiła po wyścigu przez zaciśnięte zęby Kowalczyk. W takich sytuacjach jak ta jest cięta jak osa, najchętniej ukryłaby się przed całym świat, by nikt nie widział jak przeżywa pechową porażkę.

A przecież to miał być jej bieg. Miał padać deszcz i padał. Ruszały wprawdzie ze startu wspólnego ze stadionu w Lago di Tesero w gęstych płatkach mokrego śniegu, ale po kilku kilometrach lało już jak z cebra. - Jak będzie deszcz, będę spokojniejsza - mówiła „Rz" Kowalczyk. Nie ukrywała, że trochę boi się tego biegu. Dwa lata temu, na źle posmarowanych nartach męczyła się na całym dystansie i przybiegła dopiero na 26 miejscu. W ubiegłym roku serwismen wymyślił, że będzie lepiej jak pobiegnie na twardszych niż zwykle nartach, odpowiednich dla kogoś, kto waży 80 kg, a nie 60 jak ona. Przybiegła na metę piętnasta, wściekła na cały świat.

- Czas wreszcie zrzucić z siebie klątwę Val di Fiemme mówiła dzień przed startem do przedostatniego etapu Tour de Ski podczas rozmowy z „Rz" w małym hoteliku Al Cervo w Tesero, położonym kilka kilometrów od stadionu.

Przebieg rywalizacji na 10 km stylem klasycznym długo potwierdzał znakomitą dyspozycję liderki TdS i Pucharu Świata. Polka nie walczyła za wszelką cenę o bonusowe sekundy z Petrą Majdić. Słowenka, która wystartowała do tego biegu ze stratą 14,1 s straty do Kowalczyk wygrała obie lotne premie zarabiając na każdej po 15 sekund. Polka była na nich druga (10 s) i trzecia (5 s), i wyglądało na to, że kontroluje sytuację. Spiker wykrzykiwał jej nazwisko najczęściej.

Częściej niż Majdić, Follis czy Saarinen. Ale gdy zbliżały się do mety jego zdradzający zdenerwowanie głos przywołał czarne wspomnienia z poprzednich lat. - Gdzie jest Kowalczyk, gdzie jest Justyna? - pytał w trzech językach. Na telebimach umieszczonych na stadionie nie było widać wielkiej kraksy w której uczestniczyła między innymi Polka i znakomita Norweżka Kristin Stoermer Steira. Kowalczyk ucierpiała bardziej, później ruszyła w pogoń i na mecie była dopiero 23 ze stratą 15,5 sekundy do Majdić, która o 0,1 sekundy pokonała po dramatycznym finiszu Elenę Kołominę z Kazachstanu. Trzecie miejsce w tym biegu zajęła Włoszka Marianna Longa, a piąte jej rodaczka Arianna Follis.

- Walczyłam do końca jak szalona o to zwycięstwo - powie później Majdić. - Tyle razy przegrywałam już na tym dystansie z różnych powodów, że tym razem powiedziałam sobie, że nie odpuszczę nikomu. Narty jechały wspaniale, moi serwismeni wykonali kawał dobrej roboty, za co raz jeszcze chciałam im podziękować - wykrzykiwała na konferencji rozradowana Słowenka.

Do ostatniego etapu, morderczej wspinaczki (start w niedzielę o 12.30) pod Alpe Cermis nowa liderka TdS i Pucharu Świata ruszy jako pierwsza z przewagą 31,4 sekundy nad Kowalczyk. Trzecia pobiegnie Follis, 56,5 sekundy za Majdić. Czwarta w klasyfikacji Tour de Ski, Finka Aino-Kaisa Saarinen ma już dużą stratę do liderki - 1.35,4. Inne gwiazdy, Steira i Longa tracą ponad trzy minuty, ale na tej ścianie, która normalnie służy narciarzom do rozgrywania zjazdu i slalomu giganta wszystko jeszcze jest możliwe. Jedno jest pewne, ten kto w niedzielę po południku pierwszy będzie na szczycie wygra ten morderczy, dziesięciodniowy wyścig po sławę i pieniądze.

- Upadek jak upadek, zdarza się - mówiła po wyścigu przez zaciśnięte zęby Kowalczyk. W takich sytuacjach jak ta jest cięta jak osa, najchętniej ukryłaby się przed całym świat, by nikt nie widział jak przeżywa pechową porażkę.

A przecież to miał być jej bieg. Miał padać deszcz i padał. Ruszały wprawdzie ze startu wspólnego ze stadionu w Lago di Tesero w gęstych płatkach mokrego śniegu, ale po kilku kilometrach lało już jak z cebra. - Jak będzie deszcz, będę spokojniejsza - mówiła „Rz" Kowalczyk. Nie ukrywała, że trochę boi się tego biegu. Dwa lata temu, na źle posmarowanych nartach męczyła się na całym dystansie i przybiegła dopiero na 26 miejscu. W ubiegłym roku serwismen wymyślił, że będzie lepiej jak pobiegnie na twardszych niż zwykle nartach, odpowiednich dla kogoś, kto waży 80 kg, a nie 60 jak ona. Przybiegła na metę piętnasta, wściekła na cały świat.

Inne sporty
Za bardzo lewicowy. Martin Fourcade wycofuje swoją kandydaturę
Materiał Promocyjny
Przed wyjazdem na upragniony wypoczynek
Inne sporty
Polskie kolarstwo. Nadzieja w kobietach i Stanisławie Aniołkowskim
pływanie
Bartosz Kizierowski trenerem reprezentacji Polski
Inne sporty
Mistrzostwa Europy. Damian Żurek i Kaja Ziomek-Nogal blisko podium
Szachy
Sukces polskiego arcymistrza. Jan-Krzysztof Duda z medalem mistrzostw świata