[b]Później wyjechał pan do USA. Za chlebem?[/b]
Za pieniędzmi. W Zakopanem zrobili ze mnie pijoka, więc szukałem pomysłu na nowe życie. Dolar dobrze stał, można się było ustawić, więc wyjeżdżałem. Kilka razy. Założyłem w Chicago firmę, malowaliśmy domy, szkoły, szpitale. Dziesięciu malarzy miałem, nie ukrywam, dobrze mi się powodziło. Stać mnie było żonie nowego jeepa kupić, dom za pół miliona dolarów miałem.
[b]Pan czasami też łapał za pędzel?[/b]
Na początku tak, ale później bossem byłem. Miałem układy, nazwisko też robiło swoje. Prawie dziesięć lat w Ameryce spędziłem, ale nawet przez chwilę nie pomyślałem, że tam zostanę.
[b]Nie ciągnie pana, żeby tam wrócić?[/b]
Żona może by chciała, ale ja nie. Mnie tu dobrze. Ameryka się skończyła. Dolar po trzy złote, a był już znacznie tańszy, kto to słyszał. W Polsce teraz to ja wiem, że żyję. Wszyscy mnie tu znają. Jak biskup przyjedzie, to wójt dzwoni i zaprasza. Jak strażacy rozgrywają swoje mistrzostwa, też jestem. Mówią na mnie kustosz, bo w ośrodku sportów zimowych Szelment stworzyłem ekspozycję: od Marusarza do Małysza. To moje dzieło. Są tam repliki medali, które zdobyli, narty Staszka Bobaka i Piotra Fijasa, biegówki Justyny Kowalczyk i wiele innych cennych pamiątek. Tomek Sikora też dał narty i numer startowy.
Szanowanym obywatelem tu jestem. Polski Komitet Olimpijski też o mnie dba. Całe lato jeździłem po Polsce z byłymi mistrzami. Lubię to, i co ważne, opłaca mi się to. Polski Związek Narciarski też nie zapomina. Prezes Apoloniusz Tajner ubiera mnie jak Małysza. Na wielkie imprezy jestem zapraszany. Byłem na igrzyskach w Lillehammer i Salt Lake City, gdzie Małysz dwa razy stawał na podium, byłem na ostatnich MŚ w Libercu.
[b]Pan, chłopak z Zakopanego, mieszka na Suwalszczyźnie. Zaskakujący wybór...[/b]
Matka, rodowita warszawianka, kiedyś przeniosła się do Zakopanego. Ojciec przyjechał tam z Przemyśla. Teraz ja wyjechałem tutaj. Ale nie żałuję, to właśnie tu mam swoje Zakopane, tu górale przyjeżdżają. Tam mnie chcieli zniszczyć, wymeldowali donikąd. Mnie, którego po Sapporo witało całe miasto. Owszem, jak wróciliśmy z żoną do Polski, to kupiliśmy góralski apartament pod Giewontem, ale nie była zadowolona. Halny jej przeszkadzał. Więc wyszukaliśmy w Internecie ten domek w sercu Puszczy Augustowskiej, w Gorczycy. Żona pochodzi z Suwałk, więc rodzinę ma blisko, a ja też czuję się tu wspaniale. Jeziora obok domu, pełne ryb, są na wyciągnięcie ręki, grzybki widać przez okno, łosie się tu pasły, lisek witał się z naszym pieskiem, gdy ten wystawiał nos przez siatkę. Latem pływam kajakiem lub starą łódką, którą kupiłem kiedyś za dwa piwa. Ale na oku mam nową, z silniczkiem. Będę ją miał, to już postanowione.
[b]Jak pan sięgnie pamięcią wstecz, do dzieciństwa, to co pan sobie myśli? Było szczęśliwe?[/b]
Było fajne i sportowe. Miałem trzy lata i już stałem na nartach. W wieku siedmiu, ośmiu lat skakałem na skoczniach terenówkach i łamałem kolejne pary nart kupione przez ojca, a nasze wyczyny oglądali pacjenci miejscowego sanatorium. Starszy o rok brat też skakał, ale jak złamał nogę, przestał. Jak miałem dziesięć lat, zobaczyłem największe gwiazdy tej dyscypliny na mistrzostwach świata w Zakopanem, podziwiałem srebrnego medalistę Antoniego Łaciaka. Tydzień później zostałem zawodnikiem klubu Wisła Gwardia Zakopane, dostałem od razu buty i narty trzyrowkowe.
[b]Dobrze wspomina pan tamtą Polskę?[/b]
Dobrze. Jeździliśmy po całym świecie. Paszportu nie dawali, to fakt, ale czułem się wolny.