Zaczyna się dziesięć najbardziej wyjątkowych dni w kalendarzu skoków. Turniej, który daje prestiż i bogactwo, ale nie daje się oswoić. Ze skaczących wciąż zawodników potrafił to zrobić tylko Janne Ahonen . Nikt inny z jego pokolenia i z następnego nie wygrał więcej niż raz.
Turniej jest wyjątkowy z wielu powodów. Nawet podczas mistrzostw świata zawodnicy nie skaczą tak często, a tutaj muszą jeszcze się przeprowadzać.
W żadnych innych konkursach nie obowiązuje formuła KO w pierwszej serii. Może dlatego turnieju niemal nigdy nie wygrywa ten, kto przyjeżdża do Oberstdorfu jako faworyt. Wciąż bez zwycięstwa pozostają Simon Ammann, Thomas Morgenstern i Gregor Schlierenzauer, który nie wygra i w tym roku, bo z powodu kontuzji musi opuścić konkursy w Oberstdorfie i Garmisch-Partenkirchen.
Adam Małysz mówi, że za Turniejem Czterech Skoczni nie przepada. Ale się od niego nie uwolni. To tutaj dziesięć lat temu wybuchła małyszomania, tu miała pierwszy wielki kryzys, gdy Sven Hannawald we wszystkich konkursach pokonał polskiego faworyta. Tutaj też Małysz wpadał w dwa najostrzejsze zakręty kariery: gdy nie dokończył turniejów w sezonach 2005/2006 oraz 2008/2009 i ze słowami: „Tak dalej skakać mi się nie chce” odjeżdżał szukać formy.
W tym sezonie mu to nie grozi. Forma jest, czego dowodem są miejsca drugie i trzecie w ostatnich konkursach w Engelbergu. Małysz jest wymieniany wśród faworytów, ale najwyższe notowania ma jednak lider Pucharu Świata Morgenstern, który w tym sezonie nie schodzi z podium. Równie wysoko oceniany jest jego rodak Andreas Kofler, wicelider PŚ i zwycięzca ubiegłorocznego turnieju.