– Zapłaciłam za wysiłek pierwszych etapów. Wiedziałam, że taki moment musi przyjść. Źle się czułam przed startem, źle na trasie – mówi „Rz” liderka Tour de Ski.
Najpierw uciekły Justynie Szwedki Anna Haag i Charlotte Kalla, na ostatnim zjeździe. Potem, na finiszowej prostej, wyprzedziły ją Marthe Kristoffersen i Arianna Follis. Pierwszy raz w obecnym Tour de Ski Polka znalazła się poza podium. Ale najważniejszy cel osiągnęła. Mimo piątego miejsca miała najlepszy czas tego etapu: wygrywając lotne premie, najpierw w stylu klasycznym, potem dowolnym, zdobyła aż 30 tzw. bonusowych sekund. Haag i Kalla wywalczyły o 10 mniej, a na mecie miały tylko – odpowiednio – 8,7 i 7,2 s przewagi nad Justyną.
– O to właśnie chodziło. Czułam, że lepiej zrobię, jeśli powalczę o bonusy na trasie, a nie na mecie. Ale walka o drugą lotną premię z Kallą była tak zacięta, że okazała się gwoździem do trumny – opowiada Kowalczyk.
Wyprzedziła Szwedkę o pół sekundy, do mety było już niedaleko, i przyszedł kryzys.
– Od początku biegu nogi miałam ciężkie, ale po tej premii czułam, jakby były z betonu. Ledwo się utrzymałam w zakręcie na ostatnim zjeździe, choć jechałam wolno. Ze zmęczenia nie potrafiłam skoordynować ruchów. Marzę, by odpocząć.