– Medal jest brązowy, ale dla mnie znaczy tyle co złoty. Nawet błyszczy jak złoto – mówił Adam Małysz w sobotni wieczór. – Ja wiem najlepiej, ile pracy trzeba było w niego włożyć. Coraz trudniej dziś skopać tyłki tym młodzieniaszkom – uśmiechał się.
Na scenę w centrum Oslo wszedł razem z dwoma Austriakami, sporo od niego młodszymi. Z innego pokolenia, choć czasami o tym zapominamy, tyle już mają tytułów. Morgensternowi brakuje teraz w kolekcji zwycięstw tylko Kryształowej Kuli za loty. Był mistrzem olimpijskim, w Oslo został pierwszy raz indywidualnym mistrzem świata. Nie było żadnych wątpliwości. Morgenstern w obu skokach był lepszy od Andreasa Koflera, a Kofler od Małysza. Kolejność po pierwszej serii nie zmieniła się w drugiej.
Ponadtrzydziestoletni skoczek na podium mistrzostw to dziś rzadkość. Adam medale zaczął zbierać dziesięć lat temu w Lahti. Wtedy rywalizował z Martinem Schmittem i Janne Ahonenen. Schmitt, młodszy o rok, od dziewięciu lat nie wygrał zawodów PŚ. Ahonen, rówieśnik Małysza, zdążył już zakończyć karierę, i odwołać tę decyzję, ale wrócił słaby.
Od złota na średniej skoczni w Sapporo Małysz cztery lata czekał na kolejny medal. Brązu jeszcze nie miał, teraz doda go do czterech złotych i srebra. Zdobył ten medal w pięknym konkursie, w którym wiatr wiał w plecy, ale żadnego ze skoczków nie skrzywdził. Większym utrudnieniem był padający bez przerwy śnieg, ale akurat dla Małysza to była raczej pomoc niż przeszkoda. W takich warunkach medale wzięli zawodnicy z najmocniejszym odbiciem.
– Taką pogodę sobie wymarzyłem – mówił Morgenstern, który w tym sezonie zdobył już Puchar Świata, wygrał Turniej Czterech Skoczni, a mistrzostwa zaczął dwoma złotymi medalami, bo Austriacy wygrali również drużynówkę. – To są wspaniałe miesiące. A indywidualne złoto ze średniej skoczni pozostało w jednym pokoju hotelowym, bo mieszkam z Wolfgangiem Loitz-lem – opowiadał mistrz świata. Broniący tytułu Loitzl nie awansował do drugiej serii.