Korespondencja z Oslo
Też był już marzec, sezon się kończył, przyszli król ze świtą i 50 tysięcy widzów. Ci, którzy wtedy byli na Holmenkollen niedaleko loży królewskiej, mówią, że Harald aż podskoczył, kiedy po swoje pierwsze pucharowe zwycięstwo leciał nastolatek z Polski.
Leciał w jasnoróżowym kombinezonie, jeszcze bez wąsika (– No, coś już się rysowało – śmieje się Małysz), w ciemnym kasku. Stawał już wcześniej tamtej zimy, w 1996 roku, na podium w Pucharze Świata. Na Holmenkollen wreszcie był najlepszy. Po pierwszej serii jeszcze piąty, ale uciekł wszystkim w drugim skoku.
– Czy król skakał, tego nie pamiętam. Mógł mieć zajęte ręce, bo to były jeszcze czasy, gdy oceniał każdy skok jak sędziowie – mówi „Rz” Hannu Lepistoe, wtedy trener Janne Ahonena, który zajął drugie miejsce. – Byłem przekonany, że Janne wygra, a tu nagle wyskoczył mały, ale już nie do końca taki nieznany Polak – mówi Lepistoe.
Małysz miał 19 lat i marzenia skrojone na ówczesną miarę. Premię za wygraną planował wydać na nowy samochód, bo maluch przestał mu wystarczać. Cieszył się, że zdążył dobrze poznać Jensa Weissfloga, swojego idola z dzieciństwa. Niemiec tego dnia kończył karierę. A przed Małyszem było jeszcze 15 sezonów wygrywania, kryzysów i powrotów na szczyt.