Zdobywa medale igrzysk i mistrzostw od sześciu lat, Puchary Świata nieprzerwanie od trzech, ale takiego weekendu jeszcze nie miała. Wygrała pierwszy raz w karierze obie konkurencje w jednym mieście. A wliczając końcowe zwycięstwo w Tour de Ski, to już triumf w trzecich z rzędu zawodach, do których stanęła.
Ze 102 punktów przewagi Bjoergen w PŚ zostały już tylko 62 pkt, a Norweżka nie wystartuje 2 lutego w sprincie stylem dowolnym w Moskwie. Przyjedzie dopiero na biegi w Rybińsku, 4 i 5 lutego. Jeśli Justyna zajęłaby w Moskwie drugie miejsce, będzie pierwszy raz w tym sezonie liderką. Polka nigdy jeszcze nie była w tej konkurencji na miejscu lepszym niż trzecie.
Nie musi się spieszyć, przed nią jeszcze kilka biegów stylem klasycznym, w których będzie mogła zmniejszać dystans do liderki. Jest dziś zdecydowanie najmocniejszą biegaczką, już fruwa po Tour de Ski, a rywalki dopiero odrywają się od ziemi.
Szampany czekają
Na trasach w Otepaeae, gdzie jeszcze za sowieckich czasów była baza biegów narciarskich, tu gdzie trenuje latem i najczęściej wygrywa zimą, Justyna zrobiła sobie paradę. Z 18. i 19. pucharowym zwycięstwem wbiegła między legendy. O jeden triumf wyprzedziła na liście wszech czasów Katerinę Neumannovą i Juliję Czepałową, które nazywa ikonami, jest o jedną wygraną od Virpi Kuitunen.
Na tej liście Bjoergen jest daleko z przodu. Ale szampany mrożone ponad miesiąc temu w Davos na cześć jej 50. zwycięstwa w PŚ ciągle są zakorkowane. Od dwóch lat Marit nie miała tak długiej przerwy w wygrywaniu. Zachowuje się bardzo elegancko, po każdym biegu przyznawała, że to były sprawiedliwe rozstrzygnięcia, a Justyna była mocniejsza. Ale widać, że ją to gryzie. Przyznała zresztą w sobotę za metą: – Nienawidzę przegrywać.