Żegnał się ze łzami w oczach po biegu pościgowym w Wiśle, w którym zdobył mistrzostwo Polski. Sam pewnie nie byłby w stanie powiedzieć, który to był tytuł. W Polsce nie miał konkurencji, nawet w ostatnich trzech sezonach, gdy bezskutecznie szukał formy, zmieniając trenerów, plany, sprzęt. Bez niego męski biatlon właściwie przestanie u nas istnieć.
Sikora był tym trzecim, obok Adama Małysza i Justyny Kowalczyk, którzy polski sport zimowy wyciągnęli z wielkiej biedy a Puchar Świata z marginesu telewizyjnych ramówek na honorowe miejsca. Ma trzy medale mistrzostw świata, był mistrzem w 1995 r. w Anterselvie i jedynym Polakiem, który został – w styczniu 2009 r. – liderem biatlonowego PŚ. Cichym, sympatycznym, trochę nieśmiałym i upartym chłopakiem, który zapracował na coś wcześniej niewyobrażalnego: że można z biatlonu w Polsce dobrze żyć. Od kilkunastu lat cierpiał na astmę, ale leki na nią wziął tylko pod koniec 2009 r., gdy nie był już w stanie trenować. O stałe pozwolenie nigdy nie występował, uważał, że to nieuczciwe.
Jeden z dziesięciu
Urodził się i wychował w Wodzisławiu, był obiecującym bramkarzem, ale od Odry wolał klub biatlonowy i marzenia o zimowych igrzyskach. Dziś jest jedną z ledwie dziesięciu osób, które zdobywały w nich dla Polski medal. Wywalczył go sześć lat temu w Turynie, w ostatnim biegu. Już zdążył te igrzyska opłakać, pogodzić się z tym, że choć przyjechał jako kandydat do medalu, odjedzie z niczym. Gdyby na ostatnim strzelaniu się nie pomylił, miałby złoto w biegu masowym. Zdobył srebro, za Michaelem Greisem, przed Bjoernem Einarem Bjoerndalenem.
Można powiedzieć, że to była jego kariera w pigułce: łzy smutku, łzy szczęścia, sukces z zaskoczenia i ciągle Bjoerndalen w tle. Obaj mają po 38 lat, Sikora jest starszy o miesiąc. Gdy w 1993 r. zdobywał srebro juniorskich mistrzostw świata w Ruhpolding, to właśnie Norweg zabrał złoto. Bjoerndalem zabrał też Kryształową Kulę w 2009 r., gdy Polak był jej tak blisko jak nigdy (skończył na drugim miejscu). Obaj przeżywali ostatnio trudne czasy, widzieli, jak uciekają im młodsi rywale. Bjoerndalen zdołał się odbić do jeszcze jednego pucharowego zwycięstwa, dla Sikory to był pierwszy od dawna sezon, w którym ani razu nie stanął w PŚ na podium. A w mistrzostwach świata w Ruhpolding zdarzył mu się bieg, w którym mocno walczył, żeby nie zająć ostatniego miejsca.
– Nie chciał tego jeszcze raz przeżyć. Widział, że zaczyna go to wszystko przerastać fizycznie i psychicznie. To taki człowiek, który gdy mu coś nie wychodzi, najpierw szuka przyczyn w sobie. Po rozstaniu dwa lata temu z trenerem Romanem Bondarukiem nie mógł się odnaleźć. Spadły na niego wszystkie możliwe problemy: ze zdrowiem, sprzętem. Nie próbowałem go odwodzić od zakończenia kariery, choć decyzja była dla mnie zaskoczeniem. Ale dorosłych ludzi nie ma sensu w takich momentach przekonywać – mówi „Rz" prezes Polskiego Związku Biatlonu Zbigniew Waśkiewicz.