Los Angeles Kings wreszcie zostali mistrzami

Byli na wygnaniu długim i bolesnym, a gdy ruszyli zdobyć koronę nikt na nich nie liczył. Los Angeles Kings wbrew wszystkiemu zdobyli Puchar Stanleya

Publikacja: 16.06.2012 01:01

Los Angeles Kings wreszcie zostali mistrzami

Foto: AFP

To miała być przegrana sprawa. Do walki o pierwszy w historii tytuł mistrzowski startowali z ostatniego miejsca w Konferencji Zachodniej, mając za sobą kolejny przeciętny sezon, w trakcie którego zmieniali trenera, a przed sobą grę z najsilniejszymi pretendentami Vancouver Canucks, St. Louis Blues i Phoenix Coyotes.

Co takiego mogliby pokazać teraz, czego kibice nie widzieli wcześniej? Przecież nie zdobyli tytułu nawet wtedy, gry grał u nich wielki Wayne Gretzky, o czym przypomina wielka statua stojąca przed halą Staples Center.

To były dawne dzieje i od tamtego czasu zdążyli upaść niemal na samo dno. Jeszcze na kredyt, w 1993 roku, dotarli do finału NHL, w którym przegrali z Montreal Canadiens. Potem zaczęli się chylić ku upadkowi. Byli tak biedni, że dwa lata później sąd sprzedał ich dwóm biznesmenom (Philipowi Anschutzowi i Edwardowi Roskiemu), którzy nie obiecali szybkiej poprawy, ale byli cierpliwi.

Czekali 17 lat, a to wystarczająco długo, żeby zwątpić w sens przedsięwzięcia. Po drodze musieli przełknąć gorycz upokorzenia, gdy Puchar Stanleya w 2007 roku zdobyli Ducks z sąsiedniego Anaheim. Klub założony niemal dla żartu w 1993 roku przez wytwórnię Walta Disneya po sukcesie kasowym filmu „Potężne kaczory" z Emilio Estevezem w roli głównej.

Oni w tym czasie walczyli o to, by przejść pierwszą rundę play off i nie zawsze im się to udawało. A przecież

mieli za sobą wiele lat historii, grali w tej lidze od 1967 roku i wiele obecnych drużyn mogłoby być u nich paziami. Za swoje barwy przyjęli złoto i purpurę, bo to kolory monarchii i Los Angeles Lakers – klubu, z którym łączyła ich osoba właściciela Jacka Cooke'a.

Można było zaklinać rzeczywistość, ale fakty były takie, że panować nie zaczęli nigdy. Dlatego teraz zwycięstwo smakuje tak słodko i dlatego pewnie, na pierwszą w historii miasta hokejową  fetę, przyszło 250 tys. ludzi.

Ubrani byli w krótkie spodenki i podkoszulki. Na zewnątrz żar lał się z nieba, a oni przyszli świętować, bo zimowa stolica jest teraz u nich, u podnóża Hollywood, które z tej okazji przemianowali na „Hockeywood". Wśród gości był również David Beckham z miejscowego Los Angeles Galaxy.

Przemysł filmowy kocha takie historie. Nikt przed nimi nie zdobył  Pucharu Stanleya, startując z ósmej pozycji. Niewielu mistrzów też, zmieniało w połowie sezonu trenera. Chyba nikt nie rozbił po drodze w puch trzech wielkich faworytów.

Idealny materiał na film, tym bardziej, że dokonała tego grupa facetów, którzy nigdy nie byli wybitni. Ich kapitan Dustin Brown to świetny napastnik, ale takich jak on w NHL znajdzie się kilkudziesięciu.

Początki kariery miał niełatwe: nie było dla niego miejsca w składzie, leczył poważną kontuzję i kto wie, czy wybiłby się kiedykolwiek, gdyby nie strajk hokeistów w sezonie 2004-2005. NHL na rok zamarła, a on pograł sobie wtedy w lidze amatorskiej i podciągnął się na tyle, że już Kings nie oddaliby go nikomu.

Trener to też człowiek, który mozolnie wspinał się na szczyt. Darryl Sutter w karierze prowadził już wiele drużyn, ale nigdy nie osiągnął sukcesu. Nie odniósł go też jako zawodnik, choć pochodził ze znakomitej rodziny i hokej miał w genach.

Jego bracia zostawali mistrzami NHL, grali w meczach gwiazd, a on nie dość, że został wybrany z najniższym spośród rodzeństwa numerem w drafcie, to jeszcze przegrał karierę z kontuzjami. Może dzięki temu stał się idealnym przewodnikiem dla grupy zawodników, która czekała na niego w Los Angeles?

Sutter nie mówi dużo, może dlatego dogadał się świetnie z największym milczkiem w drużynie, bramkarzem Jonathanem Quickiem. To teraz największa gwiazda zespołu, zawodnik wybrany MVP całych play off (chwalił go nawet wielki Martin Brodeur, bramkarz New Jersey Devils, których Królowie pokonali w meczach finałowych 4-2).

Konferencja prasowa tych dwóch panów, po ostatnim meczu finału musiała być dla dziennikarzy wyjątkowym przeżyciem. Sytuację  uratowała córeczka Quicka, która wmaszerowała do sali z flagą Kings i siadła ojcu na kolanach.

Jadła cukierka i w pewnym momencie się zakrztusiła. Tata zaczął ją klepać po plecach, a w końcu oddał mamie. Podniosły nastrój gdzieś uleciał, ale w Kings dobrze wiedzą, że mistrzem tylko się bywa.

To miała być przegrana sprawa. Do walki o pierwszy w historii tytuł mistrzowski startowali z ostatniego miejsca w Konferencji Zachodniej, mając za sobą kolejny przeciętny sezon, w trakcie którego zmieniali trenera, a przed sobą grę z najsilniejszymi pretendentami Vancouver Canucks, St. Louis Blues i Phoenix Coyotes.

Co takiego mogliby pokazać teraz, czego kibice nie widzieli wcześniej? Przecież nie zdobyli tytułu nawet wtedy, gry grał u nich wielki Wayne Gretzky, o czym przypomina wielka statua stojąca przed halą Staples Center.

Pozostało jeszcze 89% artykułu
Inne sporty
Gwiazdy szachów zagrają w Warszawie. Jan-Krzysztof Duda wierzy w sukces
kolarstwo
Paryż - Roubaix. Upadek Tadeja Pogacara. Mathieu Van Der Poel zwycięża
szachy
Jan-Krzysztof Duda znów zagra w Polsce. Celuje w zwycięstwo
Inne sporty
Polacy szykują się do sezonu. Wrócą na olimpijski tor
Inne sporty
Gwiazdy szachów znów w Warszawie. Zagrają Jan-Krzysztof Duda i Alireza Firouzja