Ujawniona niedawno idea Waltera Hofera, dyrektora ds. skoków w Międzynarodowej Federacji Narciarskiej, by sezon 2013/14 rozpocząć z przytupem w Warszawie na Stadionie Narodowym, pobudza wyobraźnię, albo drażni, choć powinna przede wszystkim budzić wspomnienia lat pionierskich narciarstwa. Skoki na stadionach były atrakcją już w latach 30. ubiegłego wieku, tam gdzie kiedyś wszystko wydawało się możliwe — w wielkich miastach Ameryki Północnej.
Początków tej trochę dziwnej, trochę zapomnianej amerykańskiej fascynacji skokami można szukać nawet w 1907 roku, kiedy to Norweg Sondre Norheim emigrował do USA i dołączywszy do trupy sławnego cyrku Barnuma i Baileya pokazywał zachwyconym ludziom jak na nartach można skakać przez słonie.
Sporty zimowe w wielu odmianach rzeczywiście przywieźli do Stanów emigranci z Europy. Sprawie skoków bardzo pomogły igrzyska w Lake Placid (1932), które pokazały, jak efektowne mogą być loty odważnych ludzi. Olimpiada minęła, pomysł pozostał i się zaczęło. Kronikarze amerykańskich wydarzeń sportowych zgadzają się, że początek dały imprezy pokazowe, takie jak ta w lutym 1934 roku w Berkeley. Działacze Auburn Ski Club z Truckee przywieźli wagonami linii Southern Pacific 43 tys. stóp sześciennych śniegu i wysypali nim stromą nawierzchnię Hearst Avenue, ulicy na północ od uniwersyteckiego kampusu. Zawody oglądało 45 tysięcy widzów – to robi wrażenie. Studenci nie wytrzymali jednak, przerwali widowisko, by - prawem żakowskim - sprowokować wielką bitwę na śnieżki. Potem wielu tłumaczyło, że pierwszy raz w życiu widziało śnieg. Może dobrze, że skoków było mało, bo oglądający stali gęsto także tam, gdzie wypadało miejsce lądowania.
Rok później skoki oglądano w samym Hollywood. Skocznię postawiono obok amfiteatru Hollywood Bowl, były tam liczne miejsca siedzące. Śnieg przywieziono ciężarówkami. Tysiące ludzi zobaczyło zwycięstwo Olafa Telleffsena z narciarskiego klubu Viking, jednego z pierwszych w Kalifornii. Mistrz skoczył 120 stóp, czyli 37 metrów. Wśród uczestników był także Johnny Elvrum, który przez pięć lat dzierżył amerykański rekord długości skoku, całe 240 stóp.
Skoki w USA wiele zawdzięczają także niejakiemu Ludvigowi (Vickiemu) Hasherowi, który po przyjeździe w 1927 roku z Bawarii wziął się za rozwijanie narciarstwa w Kalifornii. Najpierw był wśród założycieli Viking Ski Club w Los Angeles, potem jako członek California Ski Association wygrał pierwsze oficjalne zawody w narciarstwie biegowym. Hashera zapamiętano jednak przede wszystkim jako Hofera swoich czasów. W 1937 roku namówił dyrekcję domu handlowego May Company, by na dachu swego budynku w Mieście Aniołów zbudowała mały stok (15 na 84 stopy) pokryty ziarnami ryżu, boraksem i solą.