Skoki na stadionach: amerykańska rozrywka

Lądowanie z telemarkiem na Stadionie Narodowym? Świat widział podobne rzeczy już dawno temu. Oczywiście w Ameryce

Publikacja: 06.10.2012 10:01

Skoki na stadionach: amerykańska rozrywka

Foto: materiały archiwalne

Ujawniona niedawno idea Waltera Hofera, dyrektora ds. skoków w Międzynarodowej Federacji Narciarskiej, by sezon 2013/14 rozpocząć z przytupem w Warszawie na Stadionie Narodowym, pobudza wyobraźnię, albo drażni, choć powinna przede wszystkim budzić wspomnienia lat pionierskich narciarstwa. Skoki na stadionach były atrakcją już w latach 30. ubiegłego wieku, tam gdzie kiedyś wszystko wydawało się możliwe — w wielkich miastach Ameryki Północnej.

Początków tej trochę dziwnej, trochę zapomnianej amerykańskiej fascynacji skokami można szukać nawet w 1907 roku, kiedy to Norweg Sondre Norheim emigrował do USA i dołączywszy do trupy sławnego cyrku Barnuma i Baileya pokazywał zachwyconym ludziom jak na nartach można skakać przez słonie.

Sporty zimowe w wielu odmianach rzeczywiście przywieźli do Stanów emigranci z Europy. Sprawie skoków bardzo pomogły igrzyska w Lake Placid (1932), które pokazały, jak efektowne mogą być loty odważnych ludzi. Olimpiada minęła, pomysł pozostał i się zaczęło. Kronikarze amerykańskich wydarzeń sportowych zgadzają się, że początek dały imprezy pokazowe, takie jak ta w lutym 1934 roku w Berkeley. Działacze Auburn Ski Club z Truckee przywieźli wagonami linii Southern Pacific 43 tys. stóp sześciennych śniegu i wysypali nim stromą nawierzchnię Hearst Avenue, ulicy na północ od uniwersyteckiego kampusu. Zawody oglądało 45 tysięcy widzów – to robi wrażenie. Studenci nie wytrzymali jednak, przerwali widowisko, by - prawem żakowskim - sprowokować wielką bitwę na śnieżki. Potem wielu tłumaczyło, że pierwszy raz w życiu widziało śnieg. Może dobrze, że skoków było mało, bo oglądający stali gęsto także tam, gdzie wypadało miejsce lądowania.

Rok później skoki oglądano w samym Hollywood. Skocznię postawiono obok amfiteatru Hollywood Bowl, były tam liczne miejsca siedzące. Śnieg przywieziono ciężarówkami. Tysiące ludzi zobaczyło zwycięstwo Olafa Telleffsena z narciarskiego klubu Viking, jednego z pierwszych w Kalifornii. Mistrz skoczył 120 stóp, czyli 37 metrów. Wśród uczestników był także Johnny Elvrum, który przez pięć lat dzierżył amerykański rekord długości skoku, całe 240 stóp.

Skoki w USA wiele zawdzięczają także niejakiemu Ludvigowi (Vickiemu) Hasherowi, który po przyjeździe w 1927 roku z Bawarii wziął się za rozwijanie narciarstwa w Kalifornii. Najpierw był wśród założycieli Viking Ski Club w Los Angeles, potem jako członek California Ski Association wygrał pierwsze oficjalne zawody w narciarstwie biegowym. Hashera zapamiętano jednak przede wszystkim jako Hofera swoich czasów. W 1937 roku namówił dyrekcję domu handlowego May Company, by na dachu swego budynku w Mieście Aniołów zbudowała mały stok (15 na 84 stopy) pokryty ziarnami ryżu, boraksem i solą.

Dzielny Bawarczyk spowodował, że na dachu pojawiły się z nartami ówczesne gwiazdki kina, a także zwykli ludzie i wszyscy próbowali się ślizgać. Ziarno zostało rzucone na podatny grunt, May Company zaczęła sprzedawać sprzęt narciarski, zapamiętano nawet ceny z 1937 roku: klonowe narty od 4,95 do 25 dolarów para, kijki od 1,95, wiązania od 2,95, buty między 6,95 i 18,50 dolara.

Pierwsze zawody w skokach na stadionie rozegrano wedle kronik w 1936 roku w Chicago na Soldier Field, wspaniałym stadionie do futbolu amerykańskiego drużyny Chicago Bears. Sukces tego pokazu spowodował, że rok później postawiono jeszcze większą skocznię, także w pełni z drewna, której konstrukcja dziś trochę śmieszy, trochę straszy, ale i budzi podziw dla odwagi budowniczych i sportowców.

Organizatorem zawodów był lokalny Norges Ski Club. Wieża startowa miała 180 stóp wysokości (niektórzy pisali o 13 piętrach), punkt konstrukcyjny: K-50. Wystartowało 140 skoczków, na widowni było 60 tys. widzów. Znaczącą odmianę stanowiło to, że oglądano tam także konkurs trików, m. in. skoki parami (!) lub skoki jeden tuż za drugim. Stadion Soldier Field gościł konkursy jeszcze w 1938 roku i potem w 1954, ale miasto widziało jeszcze podobne zawody na stadionie Wrigley Field (siedzibie baseballowego klubu Chicago Cubs) w 1944.

Rekord frekwencji na skokach narciarskich pobito w Ameryce w 1938 roku, w Los Angeles, na stadionie Coliseum, obiekcie igrzysk w 1932 i 1984 roku. Skoczków, wśród nich dwukrotnego złotego medalistę olimpijskiego Birgera Ruuda, przyszło oglądać 88 tysięcy ludzi. Skocznia miała rozmiar K-60, wieża rozbiegu liczyła 60 stóp (18 metrów) wysokości ponad krawędź najwyższego rzędu widowni. Reporterzy donosili: maszyny wytworzyły na potrzeby konkursu 500 ton lodu.

Wyniki nie miały chyba wielkiego znaczenia dla oglądających, liczyła się możliwość oglądania ludzi pokonujących siłę ciążenia, takie wyczyny dobrze pasowały do amerykańskich mitów. Jeszcze przed II wojną światową popularność skoków potwierdziły w 1939 roku konkurs na Coliseum i pokaz w San Francisco, podczas wystawy Golden Gate International Exposition.

Po wojnie ta fascynacja nieco zmalała, ale nie całkiem. Znów w Kalifornii, w 1951 roku odbył się konkurs z okazji wielkich targów rolniczych w Pomonie. Z tej przyczyny postawiono skocznię od podstaw sztuczną, największą jaka zna historia sportu: 225 stóp wysokości, 500 stóp zeskoku. Może to nie był wielki sukces propagandowy, ale w 1960 była powtórka, też na sztucznym śniegu.

Żeby nie było, że tylko Amerykanie umieli stawiać wielkie stadionowe konstrukcje – są dowody, że w kwietniu 1958 roku piękną skocznię K-40 wznieśli w Vancouver, na Empire Stadium, Kanadyjczycy. Zachowało się sporo wspomnień: o nowatorskim zastosowaniu 22 km stalowych rur do konstrukcji, o tym, że rozbieg miał 50 m długości, zeskok 12 m szerokości i 27 m wysokości, że oczywiście lokalne gazety nazywały obiekt największą współczesną budowlą, jaką wzniósł człowiek.

Skakano, starym obyczajem, po kruszonym lodzie. Wytwarzały go dwie ogromne machiny, do których wrzucano 135-kilogramowe bloki zamrożonej wody. Blok, jak donosiła prasa, zmieniał się w prawie-śnieg w 8 sekund. Potem wszystko wdmuchiwano wielkimi rurami na rozbieg i niżej, polewano chemikaliami dla utrwalenia. Musiało robić wrażenie.

Zawody nazywały się "Centennial Invitational Tournament", trwały trzy dni. Obok amerykańskich i kanadyjskich skoczków wystartowali mistrzowie owych czasów: Japończyk Akio Kasaya, Finowie Juhani Kärkinen i Ensio Hyytiä – mistrz i wicemistrz świata z 1958 roku. Kärkinen ustanowił rekord skoczni: 47,9 (157 stóp) i wygrał dwa z czterech konkursów. Ludzie kupili 25 tys. biletów, ale organizatorzy nie zarobili tyle, ile chcieli, bo jeszcze 20 tys. oglądało wygodnie imprezę za darmo z okalających stadion wzniesień.

Piękną klamra zamykającą amerykański rozdział skoków na stadionach stał się konkurs z 1963 roku na baseballowym stadionie Dodgersów w Los Angeles. Rzecz działa się 23-25 października, 165-stopową skocznię postawiono z okazji wielkich pokazów narciarskich – Giant International Ski Show. Skocznia (K-50) miała wysokość dwa razy większą niż stadion, czyli jakieś 28 pięter i robiła na widzach wrażenie jakiego dziś nie robią nawet mamuty w Planicy i Oberstdorfie. Pokazy służyły raczej reklamie sprzętu narciarskiego, ale konkurs skoków się odbył, wygrał Ansten Samuelsen ze Steamboat Springs w stanie Kolorado. Nota 231 punktów. Konkursów miało być więcej, ale pierwszego dnia nie dojechały armatki śniegowe.

Telewizja też nie dojechała, więc trzeba polegać na starych zdjęciach i opisach gazetowych. To jednak wystarczy, by napisać, że w skokach wszystko już było. Czekajmy zatem na Puchar Świata na Narodowym. Poczujemy się jak Amerykanie ponad 70 lat temu.

kolarstwo
Paryż - Roubaix. Upadek Tadeja Pogacara. Mathieu Van Der Poel zwycięża
szachy
Jan-Krzysztof Duda znów zagra w Polsce. Celuje w zwycięstwo
Inne sporty
Polacy szykują się do sezonu. Wrócą na olimpijski tor
Inne sporty
Gwiazdy szachów znów w Warszawie. Zagrają Jan-Krzysztof Duda i Alireza Firouzja
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
kajakarstwo
Klaudia Zwolińska szykuje się do nowego sezonu. Cel to mistrzostwa świata