Zaczęło się od kłótni o kiepskie pokoje przydzielone Polakom, skończyło biegami bez żadnej przyjemności. Na 10 km stylem dowolnym Justyna była dopiero 27. i – jak przyznała – nie było jej do śmiechu. Poza czołową dwudziestką w biegu dystansowym była ostatni raz ponad pięć lat temu.
– Myślałam, że jednak trochę szybciej pokonam ten slalom – tłumaczyła „Rz". Slalom, bo trasa w Gaellivare to zakręt na zakręcie, do tego płaska, a w sobotę była jeszcze dość śliska. Dla Justyny gorzej być nie może. Nie mogła złapać rytmu, mięśnie bolały, męczyła się na zakrętach. Wystartowała minutę przed Marit Bjoergen, a wjeżdżała na metę, patrząc, jak Norweżka świętuje zwycięstwo.
Szwedzkie fatum
– Nie jestem jeszcze gotowa na szybkie bieganie łyżwą. Taki niby był plan. Ale plany planami, serce by zawsze chciało być wysoko – mówi Justyna. Druga była Therese Johaug, a trzecia Kikkan Randall – pierwszy raz na podium w biegu dystansowym.
– Dostaliśmy nauczkę, tak źle jeszcze sezonu nie zaczynaliśmy. Justyna jest bardzo przemęczona, od kiedy wyjechaliśmy do Skandynawii, miała w 20 dni 8 startów i tylko jeden dzień naprawdę wolny – mówi „Rz" trener Aleksander Wierietielny. – Byłem za tym, żeby trochę odpuścić podczas ostatnich przygotowań i potraktować pierwszy Puchar Świata poważniej. Ale Justyna chciała po swojemu. Tydzień temu w Muonio w Pucharze FIS nie przegrała z żadną Niemką ani Finką. Teraz wszystkie były szybsze – wylicza trener.
Wczoraj na drugiej zmianie sztafety Justyna pobiegła dużo lepiej, ale też nie bez komplikacji. – Jakieś gaellivarowe fatum: tuż przed startem zamiast normalnych smarów wybrałam narty, których się nie smaruje. A i tak mi się potem pod nogami plątały. Ale ten bieg zaliczam na plus – tłumaczy Justyna.