Przyszła pora na przystanek Toblach – najwyższą przeszkodę na drodze do finałowego weekendu w Val di Fiemme. Na miejsce, które wymyślono po to, by przeczołgać faworytki i faworytów Touru, wyrównać szanse. Oczywiście również po to, żeby pokazać do kamer panoramę Dolomitów i podpowiedzieć tym, którzy biegają na nartach, gdzie warto przyjechać i zostawić pieniądze.
W wyścigu mężczyzn ten dzień to przedsmak wspinaczki na Alpe Cermis. Wigilia biegów narciarskich, jak nazwali ten bieg organizatorzy, etap jak w Tour de France, z miasta do miasta. Najdłuższy, dziwny, wywracający do góry nogami klasyfikację generalną.
Panowie wybiegają z Cortiny, wbiegają na metę w Toblach, pokonują 35 km, najpierw niemal cały czas w górę, pod szczyt Tre Cime di Lavaredo, jeden z symboli Dolomitów. Potem niemal cały czas w dół. Różnica wzniesień to ponad 300 m.
Z biegaczkami organizatorzy zawsze mieli na tym etapie Touru problem. Bieg po trasie dla mężczyzn byłby dla nich zbyt morderczy. Kazać im tylko zjechać spod Tre Cime, to z kolei byłoby kuriozalne. Raz tego spróbowano, trzy lata temu, potem pomysł poszedł w odstawkę.