Podsumowanie weekendu ze skokami wypada znakomicie: dwa konkursy, dwa zwycięstwa, do tego drugie miejsce Stocha w sobotę i trzecie Ziobry dzień później. Dwa razy cała polska szóstka zdobywała punkty Pucharu Świata, Klemens Murańka dołożył jeszcze sukces w niedzielnych kwalifikacjach.
Łukasz Kruczek zbiera owoce kilku lat pracy z kadrą, najpierw u boku Hannu Lepistoe, potem samodzielnej. Ma powody do dumy – na osiem konkursów Pucharu Świata jego skoczkowie wygrali połowę, w klasyfikacji Pucharu Narodów ścigają się z potęgami, przegonili Austrię i Japonię, są już blisko Niemców. Mniej zorientowani kibice nagle odkrywają, że za Stochem czy Żyłą jest grupa równie zdolnej młodzieży.
Brawa dla Ziobry
W Engelbergu rewelacją był Janek Ziobro, rocznik 1991, który tak jak Krzysztof Biegun dopiero niedawno dostał się do Pucharu Świata, a już rozrabia. W sobotę zabrał konkurs dla siebie, prowadził po pierwszej serii, w drugim skoku (141 m) wyrównał rekord skoczni Grosse Titlis. Kamil Stoch pierwszy bił mu brawo.
Dzień później okazało się, że Ziobro nie tylko umie sprawiać niespodzianki, ale także spokojnie wytrzymuje nagły przypływ powodzenia. Zaczął od 12. miejsca po pierwszym skoku, poprawka była znacznie lepsza – 133 m z solidnym wiatrem w plecy i piękny awans na podium. Od mistrza Stocha oddzielił go tylko Andreas Wellinger, najmłodszy (18 lat) z talentów reprezentacji Niemiec.
Odkrywanie Janka Ziobry ma dla mediów i kibiców swój urok, bo ten chłopak umie się znaleźć pod skocznią, pokazać swe oryginalne narty (choć w istocie produkowane pod osobną marką przez znaną firmę Fischer, która dostarcza sprzęt całej reprezentacji Polski) i ujawnić nieco prywatny napis na deskach „Luz w d... ", który ma motywować do prawidłowego zachowania na rozbiegu i w powietrzu. Będzie z Ziobry pociecha, nie tylko z powodu tego napisu.