Justyna Kowalczyk miała walczyć o piąte zwycięstwo, ale wymuszona przez brak śniegu w Oberhofie nagła zmiana programu spowodowała bunt polskiej mistrzyni. W niedzielę zamiast 9 km klasykiem będzie sprint stylem dowolnym (drugi w Tourze). – Na 99 proc. nie wystartuję – powiedziała „Przeglądowi Sportowemu", ale do Oberhofu pojechała, być może tylko na konferencję prasową.
Ostateczna decyzja zapadnie dziś, choć polska biegaczka rzadko zmienia zdanie. Nie chce startować w wyścigu, w którym na siedem etapów pięć jest stylem łyżwowym. Jej szansę zwycięstwa zmalały (tak samo jak Therese Johaug, która w sprincie traci wiele), Marit Bjoergen dostaje zaś bonus, który może znacząco zmienić obraz rywalizacji.
Skutki rezygnacji byłyby dość istotne: Polka niemal na pewno może się żegnać z Kryształową Kulą za zdobycie Pucharu Świata, a w Soczi nie będzie kontrolować rywalek w biegu na 10 km, gdyż nie wystartuje pod koniec stawki. Zakończy się także piękna polska legenda Tour de Ski.
Justyna Kowalczyk startowała we wszystkich wyścigach, zajmowała kolejno miejsca: 11., 7., 4., 1., 1., 1., 1. Ukuła definicję Touru, którą nie wszyscy akceptują: – Ma być harówa, o to w tym chodzi.
Norweska klątwa
Wyjątkowy klub tych, które nie opuściły żadnego wyścigu, liczy już tylko osiem nazwisk. Zaledwie trzy ukończyły wszystkie (53) etapy: Polka, Riitta-Liisa Roponen z Finlandii i Ukrainka Walentyna Szewczenko.