Pierwszą finansową nagrodę tegorocznych zawodów, całe 2000 euro, odebrał Anders Bardal. Skok był ładny, długi (134 m), wiatr sprzyjał, Norweg się przyłożył i zgarnął premię. Walka była poważna, bo choć premia może nie robiła wielkiego wrażenia, to jednak musiało odpaść 22 z 72 uczestników kwalifikacji.
To jeszcze nie konkurs, ale 9000 ludzi przyszło, krzyczało, machało trójkolorowymi flagami, krótko mówiąc, emocje turniejowe były wcale niemałe. Polacy w prologu wypadli dobrze, wszyscy dali sobie radę z trochę nietypową skocznią, wcześniejsze oswajanie Schattenbergu jednak pomogło. Cała szóstka zajęła miejsca od 6. (Stoch) do 23. (Murańka), krótko mówiąc są nie tylko w serii KO, ale w górnej połówce tej rywalizacji, w roli faworytów, nawet jeśli niektórzy rywale wydają się mocniejsi.
Pary z Polakami są następujące: Klemens Murańka – Tom Hilde, Jan Ziobro – Denis Korniłow, Piotr Żyła – Antonin Hajek, Krzysztof Biegun – Georg Deschwanden, Maciej Kot – Richard Freitag, Kamil Stoch – Anssi Koivuranta. Strachu nie ma, choć Hilde czy Freitag to dobre nazwiska, ale dziś to raczej rywale boją się trafić na Polaka.
Po dwóch skokach treningowych i jednym kwalifikacyjnym ocena formy głównych kandydatów do zwycięstwa w turnieju nie jest łatwa, ale na pewno żaden z tych, którym przepowiada się podium w Bischofshofen, nie zawiódł. Kamil Stoch też nie. Skakał równo, swobodnie, zawsze koło granicy 130 m.
– Tak, mam jeszcze trochę zapasu mocy. Szału dziś nie było, były solidne próby. Już czuję się doświadczonym skoczkiem. Tu w Oberstdorfie trochę się sparzyłem, przeżyłem parę ciekawych chwili, więc miałem skąd brać naukę. Nie podchodzę do tego turnieju tak, żeby za wszelką cenę wygrywać, żeby zmieniać historię po Małyszu. Chcę, by skoki mnie cieszyły. Będą cieszyć, będą zwycięstwa i dobre wyniki – mówił po kwalifikacjach. Stoch z uśmiechem powtarzał mniej więcej to samo każdej ekipie dziennikarskiej, metoda jest dobra, presji po liderze Pucharu Świata naprawdę nie widać.