Krzysztof Rawa z Wisły-Malinki
Już po pierwszej serii pod skocznią zawrzało: prowadził Jan Ziobro przed Michaelem Hayboeckiem i Andreasem Wellingerem, zaraz za nimi czaili się pretendenci do walki o żółtą koszulkę: Gregor Schlierenzauer i Kamil Stoch. Polak skoczył o 2,5 m dalej od Austriaka, lecz wylądował bez telemarku, noty były niskie. Thomas Diethart też był blisko.
Rozstrzygnięcie było trochę nieoczekiwane: Stoch skoczył drugi raz znacznie lepiej, Schlierenzauer trochę słabiej i żółta koszulka lidera PŚ wciąż jest polska. W drugiej serii Janek Ziobro trochę nie wytrzymał presji, spadł na szóste miejsce, cieszyli się Niemcy.
Nad Wisłą-Malinką krążyły już olimpijskie emocje, jeden z biało-czerwonych transparentów głosił dumnie: „Dziś Wisła, jutro Soczi”. Trener Łukasz Kruczek, jak się podejrzewa, piątkę na Soczi ma w głowie, ale po czwartkowych skokach łatwiej mu nie będzie. Z kogo zrezygnuje, skoro wciąż wielu skacze dobrze – ci, którzy zostali w drugiej serii, to siódemka, która ma już punkty PŚ.
Jedyny w Europie konkurs skoków narciarskich, podczas którego w bufecie podają sushi i gulasz z jelenia, przypomniał wszystkie zalety i wady wiślańskiego Pucharu Świata. Jadłospis świetny, skocznia na poziomie (nawet z burym śniegiem z jarów Podhala), kibice zagęszczeni jak nigdzie, lecz głośni jak zawsze, muzyka skoczna, tylko transport na zawody i dostęp mediów do stanowisk pracy wciąż trudny. Dyrektor FIS ds skoków Walter Hofer nie powinien jednak narzekać, entuzjazm i pracowitość gospodarzy też się liczy.