- Rosja wydała na igrzyska 51 miliardów dolarów, abyśmy przywieźli z nich złoty medal – mówił na początku lutego Aleksander Owieczkin. Minister sportu, Witalij Mutko, stwierdził, że rosyjscy sportowcy mogą zakończyć zawody w Soczi bez żadnego medalu, byle ostatniego dnia złoto zawisło na szyjach hokeistów.
Ale pojawili się Finowie z wiadrem zimnej wody i już w ćwierćfinale zafundowali gospodarzom najbardziej nieprzyjemną pobudkę, jaką można sobie wyobrazić.
Najgorszego jednak można było się spodziewać, bo Rosjanie do ćwierćfinału szli przez mękę. Tylko w pierwszym meczu grupy A bez problemów pokonali Słowenię 5:2, potem, gdy rosyjska drużyna musiała zmierzyć się z rywalami o wiele bardziej wymagającymi, już tak dobrze nie było. Ze Stanami Zjednoczonymi przegrała po karnych 2:3. Ostatnim przeciwnikiem byli Słowacy, z którymi Rosjanie też męczyli się niemiłosiernie. Ale udało się wygrać 1:0 po karnych. Rosja zajęła drugie miejsce w grupie A i musiała walczyć o ćwierćfinał w barażu. Norwegia, najsłabszy zespół fazy grupowej, nie była trudną przeszkodą (4:0).
W ćwierćfinale na Rosję czekała Finlandia, brązowy medalista igrzysk w Vancouver (2010). Finowie awansowali do fazy pucharowej jako najlepsza reprezentacja z drugich miejsc. Ale co to za rywal dla Rosjan, którzy po meczu z Norwegami zapewniali, że wrócili na właściwe tory?
Okazało się, że nie do przejścia. Co prawda to Rosja jako pierwsza wyszła na prowadzenie i zaczęła atakować jeszcze agresywniej. Odpowiedzią Finów była ostra, ale nie nerwowa gra. Efekty przyszły szybko. Pierwszą tercję Finlandia wygrała 2:1, a cały mecz 3:1. Pewna siebie Rosja wylądowała za burtą.